Caminito del Rey, adrenalina na własne ryzyko
Ścieżka Króla, tak potocznie ale i oficjalnie nazywana jest jedna z najciekawszych, a zarazem najniebezpieczniejszych atrakcji w Hiszpanii. Konkretnie w Andaluzji, gdzie wśród stromych, ostrych i dzikich skał niemrawo przykrytych iglakami, na własnej skórze przekonaliśmy się jak „smakuje” adrenalina w wydaniu malowniczych widoków blisko 105 metrów nad ziemią.
36o55’58.0’’N 4o47’18.9’’W – dokładnie pod tymi współrzędnymi znajdziecie, główne wejście do zjawiskowego wąwozu, tak popularnego od kilku lat i chyba jednego z najpiękniejszych w jakich mieliśmy okazję być. Od jakiegoś czasu, gdzieś między kartami kolejnych stron internetowych, w przewodnikach i opowiadaniach podróżników czy Blogerów dowiadywaliśmy się o kanionie, który można przejść tylko w jeden sposób – niesamowity sposób. Rozprawienie się z tą wyjątkową trasą, pełną fantastycznych i niecodziennych widoków zapewnia niezapomniane wrażenia, takie które porównać można jeszcze z skokiem z spadochronu. Było zimno, wietrznie, prawie się spóźniliśmy, wiało nie tylko chłodem czasem nawet strachem, a przy okazji Basia odkryła, że całym sercem kocha również przytulać się do skał – najlepiej nie patrząc w dół. Ale zanim dojdziemy do samego szlaku…
HISTORIA
Wąwóz Desfiladero de los Gaitanes znajduje się w zachodniej części Gór Bétic. Niektóre z jego ścian mają ponad 700 metrów wysokości i mniej niż 10 metrów szerokości tworząc naturalny mur obronny, praktycznie nie do zdobycia. Wąwóz tworzył się od milionów lat dzięki oddziaływaniu płynącej w najniższym punkcie rzeki Guadalhorce. Najbardziej niewiarygodną formą utworzoną przez siłę wody jest pionowa, ostra obróbka wapienia. W obszarze Desfiladero de los Gaitanes znajduje się około dwudziestu wgłębień, które mogą znajdować się dziesiątki metrów nad strumieniem rzeki, a na ich ewolucję wpływ miało postępujące rozprzestrzenianie się rzeki Guadalhorce, która stopniowo pogłębiła niektóre części wąwozu. i głębiej.
Ścieżka El Caminito del Rey została zawieszona w powietrzu i zbudowana na ścianach wąwozu – Desfiladero de los Gaitanes. Szlak zaczyna się w mieście Ardales, przechodzi przez Antequera, a kończy w El Chorro. Ścieżka została zbudowana, ponieważ firma Hydroelectric El Chorro (zarządzająca elektrownią wodną), właściciel Salto del Gaitanejo (Gaitanejo Precipice) i Salto del Chorro (El Chorro Precipice),

Król Alfons XIII
potrzebowała drogi dostępu między początkiem i końcem wąwozu. Miało to ułatwić pracownikom elektrowni transportowanie materiałów, skrócenie drogi z pracy do domów lub do stacji kolejowej, oraz pozwoliło na „bezpieczną” obserwację zmieniającego się otoczenia. Prace rozpoczęto w 1901 r., A ukończono je w 1905 r. Ścieżka zaczynała się na linii Renfe i biegła wzdłuż wąwozu, więc łączyła obie strony i umożliwiała bezpośrednie połączenie. Podobno najniebezpieczniejsze prace na wysokościach sięgających ponad 110 metrów, wykonywali więźniowie skazani na śmierć, jednak żadne zapisy niepotwierdzaną, że któryś z nich zginął właśnie podczas budowy. Oficjalnie o miejscu pierwszy raz zrobiło się głośno gdy Król Alfons XIII podążał ścieżką do zbiornika hrabiego Guadalhorce, aby otworzyć to wielkie osiągnięcie budowlane w 1921 roku. Wtedy ludzie zaczęli nazywać ścieżkę „The Kings Little Pathway„, a nazwa ta była przekazywana przez dziesiątki lat.
Jedną z najsłynniejszych części ścieżki jest promenada nad wąwozem – Desfiladero de los Gaitanes. To ta, o której wszyscy tak opowiadają, że koniecznie trzeba ją przejść, tylko że ta obecna to zupełnie inna ścieżka niż pierwsza, którą przechadzał się król Alfons. Ta wystająca struktura była łatwo widoczna z kolei. Jej ryzykowna konstrukcja, składała się głównie z stalowych cienkich podpór połączonych lichymi ramami, na których położono lub wylano setki ton betonu na całej długości szlaku. Zwieńczeniem pierwotnej drogi z Alora do El Chorro był betonowy most, w którego podstawie płynęła woda. Nie wzięła się tam ona przypadkiem. Gdy zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrosło, w 1914 r. rozpoczęto prace nad nową, znacznie większą pobliską zaporą, w celu utworzenia zbiornika Embalse del Conde de Guadalhorce. Główny inżynier, Rafael Benjumea Burín, postanowił ulepszyć pobliską ścieżkę i uwzględnić wodociąg, który przeciął wąwóz. Był to jedynie jego wymysł, który w niczym się nie przydał podczas kolejnych prac nad zaporą. Widok tego mostu, nazwanego Balconcillo de los Gaitanes, obejmującego wąwóz, stał się jednym z najbardziej charakterystycznych obrazów prowincji Malaga w swoim czasie. Jedna z legend mówi, że ładna Angielka o blond włosach galopująca na białym ogierze popełniła samobójstwo z tego mostu. To tak jakby wejść na dach Złotych Tarasów w Warszawie… i skoczyć.
ODWAGA I ŚMIERĆ
Ostatnim etapem było przejście wzdłuż pionowej ściany aż do ostatniego obozu, znajdującego się nad linią kolejową, która biegnie po dziś dzień z Kordoby do Malagi.
Wszystko pięknie, ale budowana przez blisko pięć lat niewiarygodna trasa, której odpowiednika ciężko szukać na starym kontynencie, ze względu na swoją wątłą budowę, narażoną na warunki atmosferyczne, deszcze, lawiny skalne i temperaturę – w końcu musiała popaść w ruinę. Nie tylko natura oddziaływała na atrakcję. Kiedy w okolicach El Chorro powstawało coraz więcej utwardzonych dróg, a ludzie zaczęli używać transportu samochodowego, firma opiekująca się ścieżką zaprzestała konserwacji obiektu, a ten stał się praktycznie niedostępny. Niedostępność i niebezpieczeństwo jakim charakteryzował się wąwóz pod koniec wieku, spowodowały reakcję oczywiście zupełnie odwrotną, do tej którą podpowiadał zdrowy rozsądek. Cały region w okolicy zalewisk Del Guadalhorce, popularny wśród europejskich podróżników i wspinaczy sprawił, że El Camino del Rey stał się jeszcze bardziej znany. Wielu odważnych spadło z grani i podziurawionych jak ser szwajcarski starych, betonowych chodników, ponosząc śmierć lub okaleczając się do końca życia. Najwięcej w 1999 i 2000 roku, głównie turystów amatorów mocnej adrenaliny. Od tego momentu rząd andaluzyjski postanowił zamknąć dostęp do ścieżki, by uniknąć kolejnych ofiar. Zburzono część początkowej ścieżki, uniemożliwiając w przedostaniu się na koniec wąwozu. Jednak nie tylko „Polak potrafi”. Kolejni śmiałkowie by przejść „szlak nie do przejścia” wykorzystywali miksturę wymieszaną z szczęścia, głupoty, odwagi i sprzętów do wspinaczek. Nie strasznym była kara grzywny, w wysokości 6 000€ za każdego przyłapanego, lub co gorsza źle przygotowanego „bohatera”, którego trzeba było ratować znad przepaści. Jednak przejście nad Morskie Oko w kapciach Kubota późną jesienią o godzinie 18 nie jest szczytem głupoty ludzkiej 😛
Rząd ponownie wrócił do tematu po 2010 roku kiedy postanowiono wybudować trasę od nowa. Nowocześniejszą i co najważniejsze bezpieczniejszą od korodującej wersji pierwszej. W lutym 2014 roku rada Rządu Malagi rozpoczęła proces przygotowywania nowej trasy dla turystów i zorganizowanych grup wraz z ustaleniem częstotliwości odwiedzania stromych klifów.
NATURA
Idąc pieszo ścieżką prowadzącą do bramy, pod którą rozpoczyna się kilku godzinna „przechadzka” wąwozem, już wtedy można zauważyć, że znajdujemy się w malowniczo porośniętej niecce, która mimo wysokich temperatur przez większość roku, całkiem dobrze sobie poradziła z przyjęciem roślinności. Strome, ostre jak brzytwa, wapienne skały obrastają wielkimi sosnami Aleppo i sosnami kamiennymi, gdzieniegdzie dębami korkowymi (z których wytwarzany jest KOREK) oraz eukaliptusami – prawdziwymi, bez krzyżyka w środku (taka egzotyka zawsze fascynuje kogoś kto nie wyjechał poza granice Europy – czyli nas 😛). Uzupełniane przez jałowce, palmy śródziemnomorskie, pinie i cyprysy sprawiają, że miejsce to jest jak wyjęte z książek Dan’a Brown’a czy Raymonda Khoury’ego wspominających o krucjatach i Templariuszach. Interesującym zdarzeniem było też drzewo, którego owoce (strąki) leżące na ziemi pokazała nam entuzjastyczna pani przewodnik. Okazało się, że jest to „czekolada dla ubogich” smakująca hmmm, całkiem nieźle – prawie jak prawdziwa z sreberka od świstaków 😛
Wśród fauny zaobserwowaliśmy coś czego się zupełnie nie spodziewaliśmy, a co dobrze jest jednak zobaczyć z bardzo daleka, nawet jeśli dotychczas zwierzątka te oglądaliśmy jedynie w ZOO. Do głównych mieszkańców El Caminito zalicza się orły mikołajowe, węże Montpellier (podobne do żmij, lecz nie tak niebezpieczne), lisy, króliki, borsuki oraz liczne gady. Ale to nie te zwierzęta wywarły na nas największe wrażenie, a… SĘPY. Dwa gatunki żyją w tych okolicach i tak jak występowania sępa egipskiego nie możemy potwierdzić, tak płowego widzieliśmy na sto procent. I to nie jednego, a kilkadziesiąt! Latających nad naszymi głowami, rozpinając na ponad 3 metry swoje ogromne skrzydła. No trzeba przyznać robiły wrażenie. Mimo że żywią się głównie padliną, ze względu na zmniejszające się „zasoby” pokarmu, odnotowano przypadki atakowania żywych zwierząt – kto wie czy człowieka też by zaatakowały, w końcu trochę nas tam biegało. Przemiła pani przewodnik polecała obserwować też zbocza otaczających nas gór, w celu wyłapania kozic zamieszkujących górne partie… chyba nikomu się nie udało.
NA KILKA MINUT PRZED WEJŚCIEM NA SZLAK…
Nasza podróż zaczęła się wczesnym rankiem w Rondzie, w której mieszkaliśmy. A ta prawdziwa, w kierunku tajemniczego wąwozu, przez który bolały brzuchy przynajmniej połowę naszej hiszpańskiej ekipy, rozpoczęła się kiedy ułożyliśmy się w wygodnych fotelach pociągu. Po przesiadce w Bobadilli (najmniejszej miejscowości w jakiej byliśmy za granicą 😛) wjechaliśmy wprost w ciemne, niekończące się tunele, wydrążone w skalistych górach. I nic by w tym nadzwyczajnego nie było, gdyby nie ostatni etap, na moment przed dojazdem na staję w El Chorro. Już od początku wyjazdu do Hiszpanii wiedziałem, że kiedy nadejdzie ten dzień, oberwie mi się i to nie raz. Basia jaka jest odważna to swoje granice ma 😛 i podobnie było z El Caminito del Rey. Niby słyszała, niby ekstra, niby warto przełamywać strach – ale dobrze się tak mówi, jak siedzi się w wygodnym fotelu kilka tysięcy kilometrów od „strefy 0” 😀 Jej stres udzielił się też lekko i mnie. Marcin z Anią jakby niewzruszeni, trochę więcej świata już od nas widzieli. No i ten ostatni, wspomniany etap… wyjechaliśmy z tunelu w połowie wąwozu, którym za kilkadziesiąt minut mieliśmy spacerować… i te wiszące nad przepaścią kładki. Wtedy można się naprawdę zastanowić czy ten bilet za pożal się Boże 20€, to wczesne wstawanie i w ogóle przylot do Hiszpanii – czy to w ogóle ma sens 😛 Także, jeżeli udacie się do El Choro właśnie pociągiem od strony północnej, nie z Malagi, bądźcie czujni. Spacer po kładkach to już jest wyższy poziom, ale zobaczyć te kładki na żywo z drugiej strony wąwozu, to jak wjazd na platformę bungie, windą z przeszkloną podłogą 😀
To nie koniec „dramatycznej historii”. Jedynym ratunkiem w przypadku, gdybyśmy chcieli jednak zrezygnować, były rygorystyczne zasady co do godzin wejścia z przewodnikiem do parku. Zasada jest prosta, spóźniasz się na swoją godzinę na bilecie – NIE WCHODZISZ, nie otrzymujesz też z tego powodu zwrotu pieniędzy. A niestety, dla poruszających się komunikacją publiczną, nie samochodem – nie mam dobrych informacji. Autobusy też jeżdżą o wyznaczonych godzinach, a z stacji El Chorro do Sillon del Rey wcale nie jest tak blisko (a to nie wszystko). Wysiedliśmy z pociągu, wchodząc od razu do autobusu. Do wejścia z przewodnikiem pozostało nam wtedy niewiele ponad 40 minut, kierowca jeszcze nie odjeżdżał twierdząc, że zdążymy, że spokojnie, że za mało nas wsiadło żeby on już jechał… Ciągły stres, z jednej strony, że nie zdążymy i cały plan szlag trafi, z drugiej że ten wąwóz, kładki, przepaście i inne dziwne „demotywatory”. Ruszył więc! W górę, ku krętym ale i całkiem ładnym widokom. I ponownie zobaczyliśmy ostatni odcinek ścieżki, ten ciągnący się wzdłuż pionowej ściany. Wtedy wyglądał jakby zawieszono go nie 70-80 metrów nad ziemią, a co najmniej kilkaset. Po drodze, doszło do bliskiego spotkania z drugim autobusem, ale w sumie ani jeden ani drugi kierowca nic sobie z tego nie robili, szukając miejsca „nigdzie” na ominięcie się nad przepaścią, przybyli pionę i pojechali każdy w swoją stronę.
OD POCZĄTKU

Ponad 100 metrowy tunel prowadzący do miejsca skąd zaczyna się spacer wąwozem
Kiedy wydawało nam się, że już jesteśmy na miejscu, że mamy 10 minut – zdążyliśmy i w sumie to dlaczego mielibyśmy nie przejść, skoro nawet dzieci przechodzą popularny na całą Europę szlak. Okazało się, że ten cały fantastyczny, hiszpański kierowca zawiózł nas może i w dobre miejsce, ale niekoniecznie tam gdzie kończyła się droga, a kierowca grzecznie dziękował za podróż był nasz cel… Żałuję tylko, że już wtedy nie włączyłem GoPro (zapożyczone zresztą – dzięki Angelika! 😛) – …co tam się działo. Już nie 10 a 8 minut pozostało nam do dotarcia na miejsce. Wypytując zdezorientowanych, zaspanych i rozleniwionych turystów, przewodników kogokolwiek, polaków chyba zresztą gdzie jest główne wejście, pobiegliśmy ile sił w nogach nie wiedząc do końca czy dobrze, gdyż są dwie trasy dotarcia. Dłuższa (która nie bardzo nam w tej sytuacji była na rękę) i krótsza, ale nietypowa – no tu nasza znajoma Magda, chyba by już zakończyła na samym początku całą ekspedycję. Biegnąc, nagle znaleźliśmy się w długim, nieoświetlonym z niskim sufitem tunelu, wydrążonym w litej skale. Bez kasków ale mając jeden cel, przepychaliśmy się miedzy rozgadanymi ludźmi, którzy spokojnie spacerowali w kierunku kas – hmmm chyba mieli wejściówki na za dwie godziny albo coś. Bo gdy tunel się skończył (chwała za latarki w telefonach) na moje oko miał ponad 100 metrów, czekał nas jeszcze około 1,5 kilometrowy bieg kamienistą drogą w dół… (w tunelu ze względu na gabaryty i brakujące mi do 2 metrów, 10 centymetrów miałem tą przyjemność przypierniczyć głową w „sufit”).
CZTERY GODZINY NA NOGACH I WIDMO POWROTU TĄ SAMĄ TRASĄ
No i dotarliśmy! Pierwsza Ania, za nią Marcin trochę później my. Ufff… jeszcze czekali, mieliśmy może z dwie, trzy minuty spóźnienia. Czekali tylko dlatego, że komuś z grupy zachciało się wykorzystać ostatnią szansę na toaletę, kolejna dopiero po wyjściu z parku.
Powrotu już nie było! Przed bramą otrzymaliśmy kilka wskazówek, między innymi jak zachowywać się na szlaku, jak iść, gdzie się zatrzymywać, a gdzie absolutnie tego nie robić. Również zakazano używania selfie-stick’ów, jako narzędzi zagrażających życiu osobom będącym w pobliżu. Trasa w całości mierzy 7,5 km i jest… jednokierunkowa, stąd też widzieliśmy w El Chorro jej koniec. Podzielono ją na dwa etapy, pierwszy to spokojna ale też i gwarantująca nieprawdopodobne widoki ścieżka z kilkoma podejściami, doprowadzająca do najbardziej widowiskowego odcinka, jakim są zawieszone na pionowych skałach drewniane kładki. Prowadzi ona najpierw leśną drogą od samego parkingu, przez kasy biletowe (w których dostaje się kaski i sprzęt z nagłośnieniem), a następnie przechodząc przez wąskie, drewniane kładki zabezpieczone po restrukturyzacji metalową siatką oraz poręczami. Praktycznie na całej trasie, przyglądałem się miejscom trudnym lub teoretycznie niebezpiecznym, i poza jednym miejscem, gdzie ewentualne potknięcie przy schodzeniu po schodach mogło by spowodować wypadnięcie poza szlak, jakieś 50 metrów w dół, nie ma miejsc, które sugerowały by podejmowanie decyzji – „iść dalej czy nie„. Raczej każdy na trasie jest skupiony i patrzy pod nogi. Cała trasa dzieli się na kilka odcinków, podczas których przechodzi się przez mniejsze wąwozy El Tajo de las Palomas, Desfiladero de Gaitanejo, Desfiladero de los Gaitanes. Malownicze, dzikie, pełne zachwytu krajobrazy. Po prostu Wow!
Idąc dalej, w połowie drogi rozemocjonowana przewodniczka, która wcześniej przyporządkowała Basię do grupy ludzi nazywanych „rocks lovers”, wprowadziła nas na wyższy poziom podróżowania. W wielu miejscach przechodziliśmy przez zdewastowaną starą trasę, jednak były to miejsca wcale nie zagrażające życiu. Pokazywała nam jak niebezpieczna jeszcze nie tak dawno była ta trasa. Coraz mocniej wiejący wiatr nieco utrudniał naszą „wspinaczkę”, a w niektórych momentach musieliśmy się zatrzymywać lub chować w specjalnie przygotowanych wnękach. W pewnym momencie, gdy na oko przebyliśmy ¾ trasy, a przed nami czekało najniebezpieczniejsze miejsce, a tym samym najciekawsze, z głośników krótkofalówki przewodników napłynęła niepokojąca informacja.

Trasa wydrążonego tunelu
Przejście przez most, zawieszony ponad 105 metrów nad ziemią, i jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc tego regionu, może być dla nas zamknięte, przez zbyt mocno wiejący wiatr. Przejście mogło by być dla nas zbyt niebezpieczne, a więc musimy czekać na decyzję zarządu parku. Po drodze mijali nas wolni strzelcy, czyli turyści w białych kaskach bez przewodnika, którzy takich informacji nie otrzymywali, wiec jak wielkim zaskoczeniem musiała być dla nich informacja przed wejściem na ostatni odcinek, gdzie służba porządkowa parku wstrzymywała ruch. Po około 10 minutach zdecydowano, że nie wrócimy tą samą trasą bo i takie rozwiązanie było by dość niebezpieczne zważając na to, że inne grupy idą w naszą stronę, a w niektórych momentach wyminięcie było praktycznie niemożliwe.
Ale też nie mogliśmy przejść najciekawszej i najniebezpieczniejszej trasy zgodnie z mapą. Niestety! Zarządcy parku kilka miesięcy wcześniej wpadli na
pomysł by na równoległym odcinku, na podobnej wysokości wydrążyć kilkuset metrowy tunel w skale, na której wisiały kładki z wyjściem dopiero przed zwisającym nad ziemią mostem. Mimo, że tunel nie był jeszcze do końca gotowy, pozwolono naszej grupie i kolejnym na wejście do ciemnego korytarza, w którym między innymi mogliśmy zobaczyć kilkanaście śpiących nietoperzy, skulonych w malutkich dziurkach po śrubach, tak na wyciągnięcie ręki, ale nikt na szczęście nie wpadł na pomysł by je budzić 😛 Po wyjściu znaleźliśmy się na niewielkim, betonowym balkonie tuż przed mostem. Tam otrzymaliśmy kilka wskazówek od przewodników i obsługi parku. Zero zatrzymywania na moście, selfie i innych zdjęć bo zbyt mocno wieje i to niebezpieczne. Trochę szkoda, bo raczej drugi raz tu już nie trafimy. Być i nie móc zrobić sobie wspólnego zdjęcia na moście 105 metrów nad ziemią… ehhh. Chociaż Basia nie podzielała mojego „smutku”. Tu było trzeba przejść wysoko nad ziemią, po kołyszącym się moście z kratkowaną, przeźroczystą podłogą… no grubo! Ostatni raz wtedy dała o sobie przypomnieć pani przewodnik (nadal szukamy do niej kontaktu) zauważyła strach w Basi oczach. Wzięła ją za ręce, wprowadziła na most idąc tyłem twarzą zwróconą do niej zagadując na różne tematy i tak… nawet nie wiadomo kiedy znalazły się po drugiej stronie mostu 😀 dobry sposób!
Ostateczny etap to ten, który widzieliśmy z okien autobusu jeszcze rano. Te ostatnie przejście zapewniło dużą dawkę adrenaliny. Pod nami, daleko, daleko pod nami rzeka i skały, trochę dalej tory kolejowe, nad którymi przechodziliśmy mijając podniecone grupy Włochów, Hiszpanów czy Chińczyków. Stali w miejscu i zachwycali się widokami nad El Chorro, trochę jak pod górą Żar w Żywcu – no ale bez przesady 😛
Z tego miejsca zapamiętamy na długo spektakularne widoki, oraz momenty, w których tylko głupiec by się nie bał. Żałujemy, że nie mogliśmy

Stara trasa jeszcze kilka lat temu
przejść całej trasy w takiej wersji jaką oferuje Caminito del Rey, ale i tak cieszymy się, że wspólnie pokonaliśmy pewne lęki i zdobyliśmy miejsce do naszej kartoteki, które nieco różni się od wielu atrakcji, oferowanych przez inne regiony podczas naszych skromnych podróży. O czym nie wspomniałem, a też mieliśmy okazję na miejscu się dowiedzieć. Idąc szlakiem, na kilkaset metrów przed wejściem na najtrudniejszy odcinek, warto się zatrzymać przy widocznych poniżej ścieżki ruinach starego, kamiennego domu. Nikt już w nim nie mieszka, ale jeszcze nie tak dawno temu, żyła tu spora, kilkunastoosobowa rodzina. Matka z dziesięciorgiem dzieci . Wcześniej wraz z ojcem, który został zamordowany. Dzieci każdego dnia przemierzały starą trasę (betonową, dziurawą, częściowo bez poręczy) idąc do szkoły. Patrząc na to z perspektywy wysokości jakie nawet teraz tu na nowym szlaku występują, trzeba przyznać, że dzieciaki były odważne! Warto ogólnie wsłuchać się w anegdoty i ciekawostki związane z wąwozem Gaitanes oczywiście jeżeli wybierzecie opcję z przewodnikiem.
WSKAZÓWKI I TRANSPORT
Zanim na terenie wąwozu pojawiła się linia szybkiej kolei (AVE), istniała starsza której trasa biegła po przeciwległej ścianie ścieżki Króla. Była to jedyna droga łącząca północną Andaluzję z nadmorską Malagą. Po tym jak wydrążono drugi tunel w górach, położony kilometr na wschód, pod Huma Mountain, umożliwiono uruchomienie o wiele szybszych pociągów w tym rejonie, które przez Caminito del Rey przejeżdżają tylko w części, odkrywając przed turystami prawdę o szlaku na kilka minut przed wejściem na trasę pieszą.
Wstęp do Caminito del Rey jest płatny i w sumie nie kosztuje tak mało. Jednak wrażenia i wyjątkowość miejsca całkowicie się spłacają na miejscu. Warto pamiętać, o czym podczas organizacji wyjazdu do Hiszpanii dowiedzieliśmy się przez przypadek, a w sumie ja natrafiłem na taką informację dwa tygodnie przed wylotem. Bilety należy rezerwować on-line. Dlaczego? Ponieważ na szlak dziennie wpuszczanych jest około 1000 osób, nie więcej, a zainteresowanie trasą jest ogromne. Dlatego szansa, że kupicie bilet w kasie jest nikła i dotyczy sytuacji, w której ktoś nie zdąży na konkretną godzinę. Jego wejściówka przepada i wtedy Wy możecie wskoczyć na to miejsce. Oczywiście zarząd twierdzi, że do sprzedaży on-line przeznaczona jest częściowa pula biletów, ale szczerze… Miejsce, w którym położony jest wąwóz, trud dostania się tam i kasy biletowe, które wcale nie są umieszczone w okolicach parkingu, a w głębi parku – szkoda by było na miejscu dowiedzieć się, że biletów nie ma. Dlatego polecam, rezerwujcie wcześniej przez ich stronę (poniżej), będziecie spać spokojnie. Kolejna ciekawostka to zasada, że na teren parku można wejść grupowo, a jednak na miejscu spotykaliśmy pojedyncze osoby, same przemierzające wąskie kładki nad przepaścią.
ZASADY
Wstęp odbywa się co 30 minut od 9.30 do 17.00
WAŻNE! Na teren parku wpuszczane są dzieci od 8 roku życia.
Jest to park dlatego na trasie nie wolno palić, ani spożywać alkoholu (to drugie jest bardziej zrozumiałe, w końcu to nie spacer po Krakowskich Błoniach)
Na trasie nie ma miejsc przeznaczonych na toalety, dlatego „potrzebującym” radzimy załatwić swoje sprawy wcześniej – spacer trwa około 4 godzin, po wyjściu z wąwozu, do najbliższej toalety spacerkiem trzeba liczyć około 20 kolejnych minut.
Na trasie również nie ma sklepików, ani miejsc zaopatrzenia gastronomicznego, dlatego należy zaopatrzyć się w napoje i przekąskę, na którą jest tam czas.
O tym już wspominałem, wcześniej – zakaz używania selfie-stick’ów. Narzędziem tym można łatwo zrobić krzywdę, lub ze względu na wykonanie zdjęcia życia, wstrzymywać ruch. W niektórych miejscach jest to niedopuszczalne.
Przez cały czas należy na głowie nosić otrzymany przy wejściu kask.
CENY
Zwiedzanie bez przewodnika – 10,00 € (bez biletu na powrót autokarem do miejsca startu – jeżeli ktoś np. zostawił tam samochód) lub 11,55 € (z biletem na autokar)
Zwiedzanie z przewodnikiem (j. hiszpański lub angielski) – 18,00 € (bez biletu na autokar) lub 19,55 € (z biletem, my wybraliśmy właśnie tą opcję, pewnie dlatego, że on-line już nie było innych dostępnych biletów w terminie, który nas interesował. Ale w sumie dobrze, gdyby nie pani przewodnik, przejście przez most, a wcześniej pozytywne nastawienie przynajmniej częściowo wpojone Basi – były by to sytuacje problematyczne)
Bilet na autokar można zakupić bezpośrednio u kierowcy w tej samej cenie – 1,55 €
Jak wynika z tego co napisałem wyżej my nie skorzystaliśmy z biletu na powrót do naszego środka transportu „z mety do startu”, a udaliśmy się autokarem na „start” – kolejność wykorzystania biletu nie ma znaczenia. „Start” znajduje się przy sklepiku El Kiosko, kasy biletowe i wejście przy, którym czeka przewodnik, 2 km dalej w głąb wąwozu.
Dojazd z Malagi oraz wszystkich nadmorskich miejscowości zajmie Wam około jednej godziny, może półtorej ze względu na ostatni etap krętych i wąskich serpentyn w górach. Pociągiem około 40 minut. My dojechaliśmy bardziej w kombinowany sposób, jadąc pociągiem z Rondy o 7.53 do Bobadili na północ od Caminito del Rey, tam czekaliśmy około 40 minut na kolejny pociąg jadący z Kordoby do Malagi by wysiąść na stacji w El Chorro.
Niesamowite ujęcia z rekonstrukcji nowej trasy
Mapa TRASY
Bilety zarezerwujesz: https://reservas.caminitodelrey.info/?lang=en
Źródła historyczne i fotograficzne: http://www.caminitodelrey.info
Źródło filmu: https://www.youtube.com/channel/UCZSmEt0ecEAXMaDPTANol7g