Małe Podlasie i nadbużańskie sanktuarium, czyli jak w jeden dzień posmakowałem zaskakującej „Polski B”
Misja Podlasie była jednym z najbardziej niezaplanowanych wyjazdów w Polskę, pełnym zaskoczeń i nowych doznań. Czas trwania to zaledwie 22 godziny w ujęciu pobytu na ziemiach, które dla nas, ludzi z południa kraju są jeszcze obce. Wyjazd rodzinny, przysługa dla cioci ze Stanów, no i w końcu całkiem nowe odkrycia. Tym razem bez Basi, bo jeszcze przed ślubem, dokładnie dwa tygodnie przed.
Trasa dość wymagająca z Męciny przez Sandomierz, Solec nad Wisłą i Lubartów, szczególnie w drugiej części kiedy kilometrami jechaliśmy przez bezludne pola drogą prostą jak strzała, zero zakrętów, wzniesień, tak nudno że aż chciało się spać. Pogoda idealna, lipcowe słońce, bezchmurne niebo, trzydziestostopniowa temperatura – egzotyka. Naszym celem była mała kolonia, ukryta między iglastymi lasami, a surowymi połaciami piaskowych pól, Bokinka Królewska Kolonia. Sama Bokinka Królewska jest zlokalizowana na mapie, i nawet GPS był wstanie nas tam doprowadzić. Na miejscu pozostałości po czymś na podobieństwo PGRów, kilka domów tętniących życiem raczej na początku ubiegłego stulecia, nieczynny sklep i dużo sypiących się kapliczek. I ta przestrzeń, wszędzie płasko… Zaś Bokinka Królewska Kolonia to już było większe wyzwanie. Jeśli liczyliśmy na jakieś znaki, drogowskazy, to na miejscu przekonaliśmy się, że liczyć możemy tylko na siebie i ewentualnie na trochę szczęścia. Jeszcze jakby było kogo zapytać o drogę, ale ludzie jakby uprzedzeni do obcych rejestracji, jeśli ktoś akurat spacerował przy domu, momentalnie się do niego chował… Ot co gościnność 😛
Ale udało się, w końcu po kilku złych wyborach, które za każdym razem kończyły się piaszczysto-kamienną drogą w lesie dotarliśmy do kolonii… Dobra nazwa, dla trzech gospodarstw umiejscowionych na skraju lasu, kilka kilometrów od głównej Bokinki.
Pierwsze wrażenie? Wow! Gospodarze, po części porozumiewali się językiem, którego nie dało się rozszyfrować, a przecież to nadal była Polska. Domy i gospodarstwo je otaczające, bardziej przypominały skansen z Nowego Sącza, ale to akurat na plus. Zobaczyć stare zabudowania przodków to jedno, ale spędzić noc w takim miejscu to drugie. Nie potrzebowałem wiele czasu, po grzecznościowym przywitaniu, wyciągnąłem aparat z „kabury” i od razu wziąłem się do roboty
Były to rodzinne odwiedziny więc nie mogłem wymagać by ktoś z mieszkańców pokazał mi kilka fajnych miejsc jakie udało się dzień wcześniej odnaleźć na mapie. Ale ku miłemu zaskoczeniu jeden pan, brat wujka zgodził się zabrać nas w dwa miejsca jeszcze pierwszego dnia, na kilka godzin przed zachodem słońca. Tam zachód chyba trwa dłużej niż w górach
Tak więc jadąc w siedmioosobowym vanie z zaprawionym kierowcą, który rozpoczął rozmowę od tego, że w sumie to nie widzi za dobrze (na liczniku nie mniej niż 90…), a światła „nie są potrzebne bo tu mało kto ma samochód”… Dotarliśmy do Studzianki, w której mieści się Tatarski Mizar.
Zarośnięty cmentarz, otoczony starymi sosnami znajduje się na niewielkim wzniesieniu daleko od zabudowań. I jest to jedna z najpiękniejszych pozostałości po Parafii Muzułmańskiej w Studziance i namacalny ślad obecności Tatarów na tych ziemiach w rejonie Białej Podlaskiej. Nieczynny od II Wojny Światowej, zapomniany przez wiele lat, od jakiegoś czasu spotkał się z zainteresowaniem władz i rok rocznie jest oczyszczany i w miarę możliwości odnawiany. Ale same zapisy na stronie Gminy Łomazy, że co roku cmentarz przyciąga kilkaset osób świadczą, że święte miejsce, z ogromną historią jest mało znane.
A Mizarów tego typu na ziemiach Polskich jest kilkanaście. Może jednak to i dobrze, tłumy odwiedzające na swój sposób dzikie, mistyczne miejsce prawdopodobnie zepsuły by cały urok nieczynnego cmentarza. Mizary zazwyczaj były położone na tzw. Wakufie, ziemi należącej do parafii muzułmańskiej, ale z dala od zabudowań, nie tak jak w przypadku cmentarzy katolickich, które zazwyczaj usytuowane są przy kościołach. Obecnie na tatarskim cmentarzu znajduje się około 170 widocznych nagrobków, ale według dokumentów z lat 70tych ubiegłego wieku, na cmentarzu znajduje się około 460 mogił. Współrzędne miejsca to: 51°56’12.8″N 23°12’47.0″E
Pozostały czas wykorzystaliśmy na przejazd do miejscowości o dziwnej nazwie Ortel Królewski Pierwszy (jest też drugi), w której znajdowała się najpiękniejsza cerkiew Unicka w Polsce. Niestety! O tej godzinie była już zamknięta więc nie było nam dane wejść do środka, ale z zewnątrz również robiła duże wrażenie. Już było zbyt ciemno by dojechać jeszcze kilkaset metrów w głąb miejscowości, gdzie znajdują się pozostałości po jednym z największych grodzisk średniowiecznych Podlasia z XI – XIII wieku.
Ale te dwa miejsca tylko podsyciły chęć na dwutygodniowy wyjazd wschodnimi granicami Polski, nad którym się zastanawiamy. Dwa tygodnie wzdłuż granic Półwyspu Apenińskiego lub dwa tygodnie po ciągle tajemniczych dla nas terenach tzw. Polski B. Czas na zastanowienie do września.
W drugi dzień, powrotny niestety, skierowaliśmy się do bardziej „cywilizowanej” części tych terenów do ziemi świętej mieszkańców Lubelszczyzny, Podlasia i katolików z całego kraju. Do miejsca pielgrzymek i modlitw, do Sanktuarium w Kodniu. Miejscowości położonej nad Bugiem, dzielących naszą polską granicę z granicą Białorusi. Samo sanktuarium leży tuż przy granicy, za którą rozciągają się dzikie ziemie nadbużańskiej puszczy.
Kodeń dziś to niewielka wieś, z niespełna dwoma tysiącami mieszkańców, a kiedyś bogate miasto założone i zarządzane przez znany ród Sapiehów. Sama historia miejscowości i klasztoru jest warta przytoczenia
„Jan (Iwan) Sapieha lub jego syn Paweł Sapieha, wybudował otoczony murem i wałem zespół zamkowy wraz z kaplicą, którą po raz pierwszy wzmiankuje się na 1530 rok. Między miastem, a wzgórzem zamkowym zbudowano port rzeczny. W 1518 roku powstała tu parafia rzymskokatolicka, równocześnie z nią rozpoczęto budowę pierwszej cerkwi prawosławnej, którą również fundował Paweł Sapieha.
W latach 30 XVII wieku Mikołaj Sapieha wybudował w mieście renesansowy kościół św. Anny. Od 1631 roku, po przywiezieniu przez Mikołaja Sapiehę z Rzymu skradzionego obrazu (dziś: Matka Boża Kodeńska), przedstawiającego malarską kopię hiszpańskiej rzeźby Matki Bożej z Guadalupe, Kodeń stał się miejscowością pielgrzymkową (obraz wprowadzono do kaplicy zamkowej 15 IX 1631). Wiek XVII i XVIII to złote lata Kodnia, który był wtedy bogatym i dobrze prosperującym miastem, mimo złupienia kościoła św. Anny przez Szwedów w 1657 roku oraz pożaru miasta i bazyliki w roku 1680. W 1686 roku odbyła się ponowna konsekracja kościoła po jego przebudowie. 15 sierpnia 1723 z inicjatywy Jana Fryderyka Sapiehy biskup łucki Stefan Rupniewski dokonał koronacji słynącego z cudów obrazu.
Był to trzeci obraz koronowany na ziemiach Rzeczypospolitej, po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i obrazie Matki Bożej Trockiej. W XVIII wieku Elżbieta z Branickich Sapieżyna wzniosła na peryferiach Kodnia pałacyk zwany Placencją, który przejął funkcje rezydencji. W czasie zaborów właścicielami miasta zostali Braniccy, następnie Flemingowie i Czartoryscy. Kres temu okresowi położyły wojny napoleońskie, kiedy to większość zabudowań uległa spaleniu. Kolejny pożar miasta miał miejsce w 1821 roku; wtedy też bazylika doznała znacznych zniszczeń. Po upadku powstania styczniowego, w którym mieszkańcy Kodnia brali aktywny udział, utracił prawa miejskie. 6 kwietnia 1875 r. z rozkazu cara kościół św. Anny zamieniono na cerkiew prawosławną, natomiast obraz Matki Bożej w sierpniu 1875 wywieziono na Jasną Górę, skąd powrócił 4 września 1927 r.
Po roku 1945 Kodeń stał się miejscowością położoną przy granicy – początkowo ze Związkiem Radzieckim, obecnie z Białorusią” Najbliższe przejście graniczne znajduje się w Terespolu z Brześcią.
Jaka istotną różnica była między odwiedzanymi przez nas Częstochową, Licheniem, Kalwarią Zebrzydowską czy Kalwarią Pacławską? Pielgrzymi, których można było zliczyć na palcach czteroosobowej rodziny
W planach były jeszcze dwie miejscowości Liszna z starowiejskimi zabudowaniami i Sławatycze z drewnianym wiatrakiem ruin młyna. Niestety zbyt długi postój w Kodniu, zmienił plany, trzeba było wracać, przed nami około 500 kilometrów.
Kolejne miejsce, na szczęście w Polsce, które spokojnie wlicza się do listy po pierwsze marzeń, po drugie listy miejsc które musimy odwiedzić, teraz już razem i nie na weekend czy kilka dni, to muszą być długie dwa tygodnie z tysiącami miejsc
Co byście polecili w tych okolicach jeszcze, co trudno jest znaleźć w przewodnikach, w Internecie? Wpisujcie swoje propozycje na trasie Przemyśl – Augustów. Chętnie skorzystamy z podpowiedzi, może te miejsca przechylą szalę podczas podejmowania decyzji Italia vs Polska B
źródła Kodeń: www.koden.pl / www.wikipedia.pl/wiki/Kodeń