Tajemnica niezrywanych pomarańczy w Hiszpanii – rozwikłana. Tego się nie spodziewaliście
Od zawsze mamy wrażenie, że jeżeli jesteśmy gdzieś pierwszy raz w nowym miejscu, zupełnie różniącym się od klimatu, mentalności i kultury polskiej to zadziwia nas wiele i za wszelką cenę chcemy dowiedzieć się „dlaczego?”. Hiszpania…
Dlaczego więc na każdym kroku, gdziekolwiek byśmy poszli, czy to w dużym mieście w Maladze czy na peryferiach Pueblos Blancos, na balkonach i na niewielkich placykach, na skarpach, przy sklepach, a nawet na dworcach kolejowych i autobusowych… Dlaczego rosną tam drzewka, niewielkie, około 2,5 metra wysokości, uginające się pod ciężarem dorodnych, okrągłych pomarańczy, których kwiatki rozpylają nieprawdopodobnie aromatyczny zapach, rozpoznawalny nawet z kilkuset metrów?
Dlaczego „one” tak sobie rosną i nikt ich nie zrywa? Przecież wyglądają i na świeże i na dojrzałe? Bo przecież w Polsce, nawet jak gdzieś rośnie dzika śliwa lub jabłoń to szybko traci owoce i bynajmniej nie dlatego, że spadają 😀 Pamiętam za „bajtla” jak się chodziło na stadion Pogoni Zabrze Zaborze (na tym stadionie swoją formę w młodości budował nasz reprezentacyjny brakarz Łukasz Skorupski, z którym zresztą i jego braćmi grywało się na tak zwanym „hasioku”) żeby urwać nieco mirabelek. Ludzie tam przychodzili dosłownie z wiadrami zbierając słodkie, żółte kuleczki na kompoty i soki. W innym wypadku i tak by spadły i zgniły.
Ktoś powie „polska cebula” – nie obrażam się, Basia też mi tak powiedziała 😛 Ale wyobraźcie sobie musiałem, dosłownie musiałem zerwać ten zakazany owoc z hiszpańskiego drzewa pomarańczy, rosnącej na peronie dworca kolejowego w Bobadilli w drodze powrotnej z Caminito del Rey. Ależ woniało… zapach jak z jakiegoś flakonika perfum Giorgio Armaniego czy innych Bossów. Mocny, aromatyczny, przesiąkający materiał plecaka, aż chciało się ugryźć razem z skórką… Wieczorem kiedy już dotarliśmy do naszego „skromnego” domku uroczyście zabrałem się za obieranie złota Andaluzji…
Już na samym początku trochę dziwnie się zaczęło. Obrać taką „pomarańczę” nie problem – zupełnie jak z mandarynką, taką Wiecie, lekko pustą w środku. Jednym ruchem ściągnąłem pomarańczowe ubranie, a na rękach pozostała mi spora kulka „obrośnięta” lekko pożółkłą watą. Już nie pachniała tak oszałamiająco jak na początku, ale ok. Obrałem z tej białej narośli, podzieliłem na półksiężyce podałem jedynej odważnej w naszej grupie, Ani, ugryzłem i… W życiu nie jadłem tak ohydnego owocu! To z pomarańczą nie miało nic wspólnego, ba smakowało jak kilo cytryn wymieszanych z białym grejpfrutem. Kwaśne to, gorzkie, cierpkie, straszliwie odrzucające – sztuczne. Bleee.
Tak więc drodzy czytelnicy, pewnie część z Was i tak spróbuje na własną rękę (smak) przekonać się – jak smakują wszechobecne w całej Hiszpanii pomarańcze. Powodzenia życzę, ja już nigdy nie spróbuję 😀
Właśnie też się zastanawialiśmy, będąc teraz – styczeń/luty 2019 i w sumie to nie próbowaliśmy zrywać, ale było to zastanawiające … – to teraz już wiem
Pozdrawiam męża bo znam ten ból 😛
Będąc w Andaluzji mój małżonek od razu postanowił spróbować pomarańczy i niestety również bardzo się rozczarował. A swoją drogą takie drzewko pomarańczowe wygląda bardzo atrakcyjnie.
Pozdrawiam:)