Dwa pomysły na poszukiwanie zimy w górach jakie przetestowaliśmy w ostatnim tygodniu
Nie wiem jak u Was, ale w Krakowie zimy już nie ma! Odwilż i jednodniowy deszcz zmył niewielkiej ilości puch, jaki zalegał w mieście. Jedyną oznaką, że to okres zimy mogą być resztki brudnego śniegu na placu przed naszym blokiem. Prawdopodobnie miejsce spoczynku bałwana z krótkim terminem ważności. Co ten klimat ostatnio wyrabia, nie wiemy. Ale chcąc poczuć zimę na własnej skórze, postanowiliśmy w ciągu ostatnich dwóch weekendów poszukać jej w innych częściach Polski. Położonych dość blisko, gwarantujących tony białych oznak, pasujących do tej pory roku.
Tydzień temu, w niedzielę nie mając do końca planów i wylegując się do 11 w ciepłym łóżku, nagle, spontanicznie zdecydowaliśmy się „zobaczyć” Tatry. Wiadomo, nie pierwszy raz, ale przecież jest zima, a nasze góry w tym czasie wyglądają przefantastycznie. Szybka zbiórka, rzut okiem na mapę Google i poszukiwanie miejsca idealnego. Taki punkt widokowy nie jest łatwy do znalezienia, jeśli patrzy się na wszystko z góry, z satelity. Ale udało nam się nominować trzy miejsca, położone blisko siebie w razie gdyby okazało się, że któreś z nich wcale nie gwarantuje widoków i dobrych kadrów.
Trzeba było się spieszyć więc wybraliśmy… najgorszą trasę przez Zakopiankę. Jeśli tylko jest to możliwe omijamy najbardziej zakorkowaną trasę do stolicy Tatr. Tym razem wcale nie było inaczej! Staliśmy w Myślenicach, staliśmy za Rabką, no i staliśmy przed Nowym Targiem, tutaj ktoś miał nieprzyjemny „lot” za wyznaczone linie jezdni. Naszym celem była niewielka miejscowość Łapsze Niżne z dobrym punktem widokowym według mapy. Już w połowie drogi zorientowaliśmy się, że coś nie gra, że odbijamy w przeciwnym kierunku od Tatr w stronę Niedzicy, a góry zaczęły nam znikać. Szybka nawrotka, w sumie to walczyliśmy z czasem, ponieważ pozostało nam około godziny dnia, później moglibyśmy jedynie zrobić zdjęcia przydrożnych latarni. Skierowaliśmy się za tłumem na Bukowinę Tatrzańską, a tam, dzięki uprzejmości GPS’a znaleźliśmy dobre miejsce, nam wystarczające czyli Karczmę Widokową w Bukowinie. Zima była! -12 stopni, odczuwalna pewnie -500. Nie zawiedliśmy się! Były tam! Cudownie ośnieżone Tatry i pasma białych lasów przed nimi. Kilka… no dobra kilkaset ujęć i mogliśmy wracać do domu, do Krakowa (już nie przez Zakopiankę). Zadanie wykonane! Zobaczyliśmy, co chcieliśmy.
Ale jak to z różnymi nałogami bywa, ciągle mało, chce się więcej! Wykorzystaliśmy propozycję weekendu od Ani i Marcina, by pojechać do Istebnej – dowiedzieć się, co to jest ten Trójstyk granic. Tak więc w miniony weekend pojechaliśmy na Śląsk, najpierw do Bytomia. Tam też zimy nie ma, więc nie dziwne, że Motyle chciały się wyrwać z swojej Metropolii.
Do Istebnej przez Ustroń i Wisłę jedzie się około półtorej godziny (zależy jak kto jeździ, my przepisowo ) oczywiście bez korków, na które tradycyjnie się załapaliśmy. Ale w końcu to weekend, więc narty, snowboard i inne sanki. Ludzi dużo wszędzie, ale my minęliśmy zatłoczoną Wisłę zatrzymując się na chwilę pod skocznią Adama Małysza (a gdzie jest dom Małysza… nie wiem, ale jako kierowca miałem ciężko, słuchając tych pomysłów 😛 ) i skierowaliśmy się w stronę noclegu, żeby pozostawić rzeczy i ruszyć ku głównej atrakcji.
Nie miałem pojęcia (Mateusz), że nocleg mamy w Koniakowie, a z czym ta górska miejscowość Beskidu Śląskiego może się kojarzyć… Polakom na pewno z ręcznie dzierganymi koronkami na stół, na okno, na choinkę, na łóżko, do kuchni, do łazienki, do kościoła, do szkoły. Wszędzie koronki, białe, żółte, szare – strefa ekonomiczna w najczystszej postaci, taki „koronko-land”. Nie wpadli jeszcze na pomysł, żeby robić magnesy na lodówkę z koronki… ale to Górale, na pewno wymyślą.
Polska posiada sześć trój-styków
- Polska – Czechy – Niemcy
- Polska – Ukraina – Słowacja
- Polska – Białoruś – Ukraina
- Polska – Litwa – Białoruś
- Polska – Rosja – Litwa
- Polska – Słowacja – Czechy
I to właśnie na ten ostatni jechaliśmy. Niepozorne miejsce, raczej ukryte. Od polskiej i słowackiej strony pokryta niewysokimi pagórkami oraz krzywą polaną z czeskiej strony. W wąskim potoku między drzewami. Trójstyk zazwyczaj oznakowany jest za pomocą specjalnych znaków granicznych, flag lub jednobryłowych obelisków. Robiąc sobie chwilowy odpoczynek w drewnianych altankach, na tablicy informacyjnej można wyczytać chociażby kilka cennych informacji na temat tego miejsca. Jest to punkt zbiegu trzech granic Hrcava, Istebna i Czerne – znajduje się w głębokim na 8 m i szerokim na 34 metry jarze, co stanowi środek opisanego na wierzchołku trójkąta równoramiennego. Wierzchołki trójkąta tworzone są przez monolity granitowe (obeliski) o wysokości 240cm. Podczas ich budowy w czerwcu 1995 roku do podstaw monolitów włożono zamknięte dokumenty pamiątkowe, gazety i monety.
Trójstyk ten dał nazwę całemu regionowi turystycznemu podzielonemu na mniejsze regiony. Mikroregion Jablunkovsko na terenie Czech, Trójwieś Beskidzka (Istebna, Jaworzynka, Koniaków), oraz Mikroregion Kysucky Triangel. Podobne informacje można wyczytać w różnych językach, przekraczając granicę Słowacką czy Czeską. I tak, będąc w trójstyku w ciągu 5 sekund można być w trzech państwach. Czy zaliczamy tę wizytę na Słowacji i w Czechach do zagranicznych podróży w 2016 roku? Jeszcze się zastanawiamy jakby to ująć 😛
Wykorzystując bardzo dobre warunki pogodowe (niebieskie niebo, niewielkie chmurki oraz słoneczko) udaliśmy się do Izby Pamięci Jerzego Kukuczki. Zasłużonego alpinisty. Podjazd przez Narniowy las wysokich sosen i nie do końca odśnieżoną drogę polną okazał się na końcu bezproduktywny. Izba była zamknięta, może poza sezonem jest zbyt mało śmiałków chcących zaatakować zaspy śniegu w drodze do miejsca pamięci. Mimo wszystko bardzo polecamy. Miejsce klimatyczne, pełne folkloru i na pewno bogate w pamiątki z życia Kukuczki.
Tak na marginesie, jeżdżąc po tych małych miejscowościach zasypanych często dochodzącym do metra wysokości śniegiem, wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Z Męciny, kiedy to z Marcinem jeździliśmy do Babci na ferie. Śniegu tam zawsze było pod dostatkiem, robiło się tunele, chowało w śniegu… weź się tu teraz człowieku schowaj w śniegu, musiałoby spaść ze 2 metry O_o (nieważne, że trzydziestka już blisko, każdy by się pobawił). Były nawet takie poranki, gdzie żeby wyjść z domu ktoś odważny, zazwyczaj tata albo wujek, musieli wyskakiwać przez okno, żeby odśnieżyć wejście do domu. To były czasy. Przypomniała nam o nich prawdziwa zima nie tylko w okolicach Trójstyku Granic i w drodze do Izby Pamięci, ale także w Kubalonce. Miejscu, gdzie swój pałac posiada głowa naszego państwa. Uginające się pod śniegiem drzewa, zasypany kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu asfalt i buksujące koła, za tym tęskniliśmy cały rok. Taka była sobota.
W niedzielę po smakowitym, góralskim śniadaniu z patelnią prawdziwej jajecznicy z kilkunastu jajek na boczku, kierowaliśmy się do domu, zahaczając po drodze o niewysoką górę Stożek. Pogoda już nie była tak doskonała jak dzień wcześniej, mglista, na minimalnym plusie, a jednak tworząca magiczny klimat. Dojazd pod wyciąg okazał się dobrym sprawdzianem umiejętności kierowania samochodem w trudnych warunkach, mijały nas jedynie auta terenowe, a ludzie idący z nartami na ramieniu dziwnie spoglądali w naszą stronę.
Naprawdę były momenty, kiedy wydawało się, że staniemy i będzie trzeba pchać naszą czerwoną strzałę, albo zrezygnować z dalszej wspinaczki na czterech kółkach. Udało się dojechać na pierwszy parking, na którym przywitał nas gwarą parkingowy i jego pies obrońca (coś a la jamnik, burek i coś). Cena postoju 6zł, cena za wyjazd i zjazd wyciągiem krzesełkowym 12zł, widoki… żadne, bo taka mgła, ale jak sami widzicie na zdjęciach, aż się nie chciało ruszać z miejsca. Oszronione drzewa, zasypany szlak, zwisające sople z dachu schroniska. Na miejscu spędziliśmy chwilę czasu przy gorącej herbacie miętowej, owocowej i czarnej razy dwa z cytryną. W środku wystrój jak w sali biologicznej z lat 90tych i zero ludzi.
Ze schroniska do wyciągu jest około 4 minut marszu, my wracaliśmy chyba z pół godziny. Każdy z swoim aparatem, każdy szukający innego kadru, Motyle to jak zwykle zdjęcia plecami do obiektywu, ręce do góry, ręce do boku, „weź strzepnę śnieg, a ty mi zrób zdjęcie” (tu poszła seria, ogołocili chyba ze trzy drzewa z pokrywy zamarzniętego śniegu 😛 )
Podsumowując i w między czasie wyglądając przez okno na brudno-zielono-szare osiedle stwierdzamy, że plan na zobaczenie zimy w 2016 roku został w pełni zrealizowany. Teraz pozostało nam czekać na nawrót zimy i zaplanowane szaleństwo na nartach (Basia) i snowboardzie (Mateusz) może sami, może z kimś. Kto chętny, zgłaszać się w komentarzach!
Dziękujemy!
ale może jeszcze nas klimat zaskoczy.
No w Krakowie to już bardziej wiosnę czuć niż powrót zimy
Super! Bardzo chętnie sama zobaczyłabym taką zimę.
W Warszawie prawie wcale jej nie było (śnieg był zaledwie kilka dni). Ostatnio udało się trochę zimy „złapać” w Kazimierzu Dolnym, ale czekam z nadzieją, że w lutym/marcu jeszcze przyjdzie.
Pozdrawiam!