Londyn metrem w jeden dzień i hiper wpadka organizatora
Londyn, miasto bankierów, najlepszym klubów piłkarskich, królów i atrakcji, których i nie sposób zobaczyć nawet w tydzień. My mieliśmy w zeszłym roku cały… jeden dzień. Mogliśmy jedynie liznąć kilku miejsc tak by poczuć minimum satysfakcji z faktu, że tu też byliśmy.
Nasze zwiedzanie opierało się oczywiście na pewnym planie ułożonym jeszcze w domu, ale plany zawsze weryfikuje pogoda oraz siły. W Londynie miała też miejsce akcja – nasza wtopa organizacyjna, o czym później 😀
Widzieliście na pewno mapki na Gdziewyjechac.pl według których można w prosty sposób zwiedzić największe stolice nie tylko Europy. Na mapce Londynu też oparliśmy swój szlak, aczkolwiek zmienił się on już w trakcie spaceru.
Victoria Station
To tu w godzinach wczesno-porannych rozpoczęliśmy swój maraton po całonocnym przejeździe z Liverpoolu do Londynu liniami najtańszego przewoźnika na Wyspach Brytyjskich. Największą zaletą stacji jest to że znajduje się w sąsiedztwie z Katedrą Westminster. Rzymskokatolicką bazyliką wzniesioną na przełomie XIX i XX wieku w stylu neobiznatyjskim. Świątynia jest głównym ośrodkiem katolickim w Anglii i Walii często mylonym z pobliskim opactwem Westminsterskim, który jako kościół anglikański jest ważniejszy w hierarchii kościołów na wyspach.
Buckingham Palace
Pierwszy bardziej znany punkt wycieczek z całego świata, nas przywitał ulewą i zupełnym brakiem schronienia w okolicy. No dopiero te gęste, niskie klony, platany? Uchroniły nas częściowo przed atmosferycznym gospodarzem Wielkiej Brytanii. Buckingham Palace jest centralnym miejscem wielkich imprez z pompą, które przypisuje się rodzinie królewskiej. Sam (Mateusz) pamiętam jak w 2001 roku będąc na objazdówce z chórem Pueri Cantores Silesienses, byliśmy świadkami defilady, właśnie pod wspomnianym pałacem, a wśród reprezentacyjnie odzianych żołnierzy karocą jechała królowa Elżbieta.
W 1703 roku królowa Anna przekazała skrawek ziem na północny zachód od Pałacu Westminster Johnowi Sheffieldowi, który postawił tam ceglany dom, miejską rezydencję, nazwaną później Domem Buckinghamów. W 1762 roku Jerzy III odkupił budynek i podarował go swojej żonie Charlotte, zmieniając nazwę miejsca na Dom Królowej. W 1825 roku John Nash przebudował dom na pałac z polecenia Jerzego IV. Dodał portyk nad głównym wejściem oraz pokoje wzdłuż zachodniej ściany z widokiem na ogród. Dopiero za panowania Wiktorii, królewska flaga na stałe zagościła na Marble Arch – czyli marmurowym łuku nad głównym wejściem do Pałacu.
British Museum na brzydką pogodę, które nie jest British Museum
Nie mieliśmy innego wyjścia jak zmienić już z samego rana swoje plany zwiedzania. Deszcz raczej nie jest przyjacielem sprzętów fotograficznych i przemakalnych butów. Zamiast więc w kierunku Wielkiego Bena udaliśmy się do najbliższej stacji metra na St. James Park, a stamtąd pod jeden z budynków Muzeum Brytyjskiego. No tak, tylko że pomyliśmy kierunki i wysiedliśmy pod… Science Museu! 😀
Jako, że to zupełni dwa inne kierunki zostaliśmy tutaj. Prezentowane zbiory obejmują eksponaty z różnych dziedzin nauki i techniki, przy czym uporządkowane są przeważnie zgodnie z zasadą obrazowania rozwoju historycznego tych dziedzin. W zbiorach znajdują się m.in. zespoły eksponatów związanych z działalnością brytyjskich wynalazców, np. Jamesa Watta (pionierskie maszyny parowe), George’a Stephensona (słynny parowóz Rakieta), Johna Logie Bairda (prototypowe odbiorniki telewizyjne).
Science Museum wiele uwagi poświęca działalności oświatowej organizuje liczne odczyty, przygotowuje publikacje adresowane do różnych pod względem stopnia wykształcenia odbiorców. Jako pierwsze na świecie zorganizowało specjalny dział ekspozycji przeznaczonych dla dzieci pod nazwą Children Gallery, gdzie w formie zabawy młodociani zwiedzający zdobywają wiedzę o otaczającym ich świecie, a zwłaszcza prawach fizyki.
Tak więc czując powiew dzieciństwa całkiem dobrze bawiliśmy się w tym miejscu, zakładając że do prawdziwego Muzeum Brytyjskiego trafimy innym razem, mając na uwadze, że tych miejsc w Londynie jest dużo i trzeba będzie bardzo dokładnie sprawdzić mapę metra 😛
Wstęp za free!
Wielki Ben i tłumy selfie fanów
Jeszcze przed godziną 12.00 wylądowaliśmy pod najbardziej obleganym przez turystów miejscu niezależnie od warunków atmosferycznych. Westminster Bridge jest chyba najlepszym miejscem do łapania fajnych kadrów z poziomu ziemi. Tak nam się przynajmniej wydawało, jednak ilość ludzi na moście i przed budynkiem Pałacu Westminster znacząco zniechęcała do przemieszczania.
W taką pogodę warto udać się na chwilę do St. Margaret Church z możliwością wejścia za darmo i ogrzania się, dla osób mających więcej czasu koniecznie polecamy oczywiście Westminster Abbey. Opactwo dzięki usytuowaniu obok pałacu Westminster stało się królewskim mauzoleum oraz symbolem narodu. Od koronacji Wilhelma I w 1066 roku wszyscy królowie i królowe byli koronowani w tymże opactwie nad Tamizą.
Ku słońcu na Monument Station
Kolejny przystanek – most z widokiem na most. Oczywiście ten najpopularniejszy w Europie zaraz po Ponte Vecchio w Florencji. Tower Bridge z dwiema okazałymi wieżami to miejsce, w którym chce być każdy. To prawie tak jakby być w Krakowie i nie odwiedzić Smoka Wawelskiego.
Zanim tam dotarliśmy, postanowiliśmy wykorzystać naszą dwójkę i spacerem już tylko z zanikającą mżawką przedostać się przez Whitehall Gardens oraz Victoria Embankment Gardens do do kościoła św. Pawła, który znajduje się przy architektonicznie ciekawym targu pod szklano stalową kopułą. Idąc w kierunku stacji Temple przeszliśmy przez Somerset House.
Ze stacji Monument Station na minut pięć wyskoczyliśmy na London Bridge by z bliska (ale jeszcze z daleka) zobaczyć Tower Bridge. Następnie Tower of London, czyli plac przy najbardziej niedostępnym więzieniu w Europie w czasach kiedy jeszcze tą funkcję pełnił.
Tower of London było więzieniem, z którego podobno nie było ucieczki, ponieważ wejście było zaraz nad wodą . Podpływano łódkami i tam prowadzono więźniów do celi. Więziono tu m.in. króla Anglii Henryka IV, królową Annę Boleyn, Thomasa More’a, Thomasa Cromwella, Jane Grey, żeglarza Waltera Raleigha, a w 1941 r. Rudolfa Hessa. W swej historii budynek był fortecą, więzieniem, pałacem, a nawet służył jako zoo, o czym mogą świadczyć druciane formy dzikich zwierząt porozstawianych wzdłuż wysokich murów.
Stąd już tylko rzut kamieniem na kładkę widokową przy Traitors Gate, z której zobaczyć można nie tylko Tower Bridge, ale także zróżnicowaną architekturę stolicy Anglii, budynek Ratusza City Hall, centrum biznesowe Cottons Centre czy budynek PWC, a na wodzie dumnie reprezentujący Brytanię HMS Belfast – muzeum na wodzie.
King’s Cross
Głównie dla architektury tego miejsca oraz… dla Peronu 9 ¾ , którego w sumie nie zobaczyliśmy bo siara szukać 😛 Budynek dworca pochodzi z 1852 roku i obecnie posiada 11 peronów. W samym tylko 2005 roku obsłużył on 49,137 mln pasażerów. Wracając do małego czarodzieja i faktów dotyczących dworca. Choć znany jest z serii powieści Harry Potter, w których mieści się na nim peron 9¾, dostępny jest on jedynie dla czarodziejów. W rzeczywistości perony 9 i 10 są inaczej usytuowane i ich rolę w filmie grały perony 4 i 5, natomiast w filmie „Harry Potter i Komnata Tajemnic” pokazano neogotycką fasadę dworca St. Pancras.
Stamtąd mieliśmy udać się jeszcze w dwa miejsca – piłkarskie. Obowiązkowo musieliśmy stawić się pod okazałym budynkiem Stanford Bridge Chelsea FC. Wejść nie weszliśmy do środka bo szkoda kasy, ale zdjęcie z drużyną gwiazd – było 😛
No i Arsenal, sama dzielnica oraz nowy stadion na który trochę trzeba iść od stacji metra, w blaskach zachodzącego słońca całkiem przyzwoicie się prezentował. Sama obecność w tym miejscu już powodowała ciarki na skórze, mając świadomość jakie nazwiska grają i grały na tym stadionie. To była nasza ostatnia stacja zwiedzania 0,01% Londynu w niecały jeden dzień. Następnie czekała nas przeprawa z ostatniej, wysuniętej na północ stacji metra do Luton.
Cały problem polegał na tym, że przygotowani pod każdym kątem do wyjazdu, gdzie w ciągu ostatnich kilku dni byliśmy w Dortmundzie, Rydze i Liverpoolu, całkowicie wypadło nam z głowy, że do Luton jakoś trzeba się przedostać i to jak najmniejszym kosztem. Przez pierwszą część wyjazdu byliśmy przekonani, że jeszcze w Polsce zaopatrzyliśmy się w potrzebny bilet do Luton, dopiero w Liverpoolu zorientowaliśmy się, że takowego nie posiadamy jednak. A kupno biletu tego samego dnia , nadszarpało by nasz budżet na kolejne wyjazdy, nie mogliśmy do tego dopuścić więc rozpoczęliśmy pociąganie za wszystkie możliwe sznurki w kraju.
Żyjemy w takich czasach, w których przynajmniej jedna osoba z rodziny, rodzin znajomych itp. Pracuje w Anglii, a 70% w samym Londynie. Liczyliśmy, że uda nam się znaleźć dobrą duszyczkę, która nas poratuje transportem do Luton albo jakimś biletem, kupionym „w inny” sposób – po taniości. Po kilkudziesięciu telefonach, facebookach itd. Znaleźliśmy szwagra naszego przyjaciela z Szałkowa, który nas podwiózł pod sam hostel w Luton, czy z chęcią, nie wiemy ale był miły 😛
Dobrzy ludzie są jeszcze na tym świecie!
Hej Lol
sytuacja spowodowała, że poznaliśmy nową osobę, z którą w tym roku spotkaliśmy się na uroczystości rodzinnej – tak też można nawiązywać nowe znajomości
Fakt, faktem emocjonalna zagrywka, ale sytuacje się zdarzają
Mimo wszystko dzięki za „cebulową” opinię 
Nie masz racji. Połączenia w roamingu mamy za free ze względu na taką taryfę u operatora z jakiego korzystamy. Po drugie, bilety z Londynu do Luton kupowane tego samego dnia kosztowały w Easybusie 22 funty za osobę (44 funty? czyli mniej więcej tyle ile kosztowały nasze bilety lotnicze (2os.) z Kato do Dortmundu, Dortmundu do Rygi i połowa puli z biletów Ryga do Liverpoolu)
taaak odzalowac kilka funciakow na dojazd do lotniska to nie, lepiej wykonac dzisiat telefonow (ktore w roamingu tez za darmo nie sa) i ciągać nieznaną osobę na lotnisko naciągając ją na pewnie jeszcze większe koszty niż byście za te bilety na easybusa zapłacili, Polaki cebulaki