Ciekawe wsie w woj. Małopolskim, które warto zobaczyć. Poznajemy szlak Małopolska Wieś z Tradycją
Polska przez wieki zajmowała ogromne, niezmierzone tereny. Nie było w niej wiele miast, a sieci drogowe otaczały jedynie królewskie przystanie. Okazałe przestrzenie wypełniały gęste, tajemnicze lasy, puszcze i dzikie łąki. Dopiero z czasem, dzięki wzroście zaludnienia, budowano grody, miasta i wiele wsi, zależnych od dworskich rodów i królów. Kolonizowane osady dostarczały najważniejsze produkty rolne. Zboża, jaja, drób, plony z sadów i pól uprawnych. Dzięki szlakom handlowym i polityce eksportowej, wiejskie bogactwa zaopatrywały znaczną część Europy, a same budowały własną tożsamość, kulturę i dziedzictwo.
– wpis powstał przy współpracy z Województwem Małopolskim na zlecenie Małopolskiej Organizacji Turystycznej, w celu promocji atrakcji turystycznych Małopolski wraz z nową aplikacją VisitMałopolska oraz stroną visitmalopolska.pl –
Bezpłatna aplikacja turystyczna VisitMalopolska to doskonała odpowiedź na zapotrzebowanie mieszkańców i turystów odwiedzających nasz region. Dotychczas wiele aplikacji próbowało promować Małopolskę. Jednym szło całkiem dobrze innym nieco gorzej. Jednak zawsze brakowało pełnej bazy atrakcji. Dziś dzięki nowo-powstałej aplikacji mamy nielimitowany dostęp do setek atrakcji z merytorycznym i ciekawym opisem miejsc. Aplikacja rejestruje naszą aktywność dopasowując kolejne proponowane atrakcje do zindywidualizowanych gustów. Dodatkowo aplikacja informuje o nadchodzących wydarzeniach w naszej okolicy, jednak nie to nas najbardziej w programie zainteresowało. Po pierwsze „pocztówka z Małopolski”, którą możemy wysłać do naszych znajomych dzięki połączeniu z mediami społecznościowymi. Specjalnie przygotowane tematyczne gry terenowe, dzięki którym podróże i zwiedzanie mogą zamienić się w nie lada zabawę. I na koniec coś co spodobało się nam najbardziej w aplikacji – „Rozszerzona rzeczywistość”! Od dawna testujemy różne programy, aplikacje, które pokazują dokładne położenie ciał niebieskich na nieboskłonie. Planety lub układy gwiazd niemożliwe do zobaczenia gołym okiem, dzięki aplikacjom możemy je sobie wyobrazić, patrząc w odpowiednim kierunku na wyświetlacz telefonu. Rozszerzona rzeczywistość w naziemnej aplikacji VisitMalopolska wskazuje, zabytki, muzea, atrakcje przyrodnicze i kulturowe, obiekty sportowe i wiele innych z dokładnością co do metra w zależności od tego w którym kierunku patrzymy. Właściwie z tą opcją już nigdy się nie rozstaniemy.
Zbadaliśmy działanie wirtualnego asystenta, który podpowiadał miejsca warte odwiedzin. Z aplikacją VisitMalopolska ruszyliśmy na wędrówkę po miejscach utrzymujących wiejską tradycję. Przecież pamiętamy z dzieciństwa każde wakacje spędzone na wsi. Co prawda, wtedy jeszcze każde z nas z osobna w zupełnie innych miejscach, choć na dobrą sprawę obydwoje w Małopolsce, kilkadziesiąt kilometrów od siebie. Jedno w Beskidzie Wyspowym między Limanową, a Nowym Sączem, drugie na Pogórzu Wiśnickim w Wiśniczu lecz nie Nowym, a bardziej Starym. Wieś nigdy nie była nam obca. Poznaliśmy wieś nie tylko jako miejsce wypoczynku i błogiego lenistwa. To była wieś „wstawania z kogutem”, wieś pracy w polu, wieś pracy w domu i w gospodarstwie przy ubijaniu masła, produkowaniu białego sera i tej hmmm serwatki mającej wiele zastosowań. Opiekowaliśmy się kozami, krowami, królikami i kurami. Wieś, w której wiele rzeczy trzeba było zrobić samemu bo galerii handlowych jeszcze „nie siali”. Była to też wieś tradycyjnego ubioru w niedzielę, obrządków których w mieście nikt nie odprawiał, czas sielanki, czas picia mleka prosto od krowy i kozy, pieczenia chleba i jedzenia słodkiego koniczu jak rodzice nie patrzyli. Ale czy wieś z naszego pokolenia oddaje w pełni prawdziwą wieś sprzed kilkudziesięciu lat? Z początków wieku, który tak wiele wniósł dobrego i złego dla rozwoju gospodarczego świata?
Odwiedziliśmy pięć miejsc, w których każde urzeka na inny sposób. Cieszy heroizm i chęć utrwalania tego co najcenniejsze – tradycji. Z jednej strony mogło by się wydawać, że już całkowicie zapomnianej, z drugiej zaś, że przerodziła się ona w codzienność i nie robi na nikim wrażenia, lecz z jeszcze innej strony tradycja to kultura ludowa, a ta to między innymi folklor, sztuka charakteryzująca społeczność zamieszkującą konkretne tereny. Dziedzictwo, które dla jednych stało się pasją, dla innych sposobem dzielenia swoich zainteresowań z innymi. Wyrosło z wspólnych doświadczeń historycznych, form gospodarowania i warunków życia. Uznaliśmy, że wybrane przez nas miejsca ciekawie promują Małopolskę i mamy nadzieję, że dzięki tej „krótkiej” relacji zachęcimy Was do tematycznego odkrywania naszego regionu. Szlak „Małopolskiej Wsi z Tradycją” to miejsca wyjątkowe, z doskonałą atmosferą odzwierciedlającą klimat prawdziwej wsi sprzed kilkudziesięciu lat. To miejsca, dzięki którym wracają cudowne wspomnienia z dzieciństwa, choć to przecież znów nie tak dawno się skończyło. Jak żyli ludzie? Czym się zajmowali? Jaki był ich życiowy cel? Co po sobie pozostawili? Na te pytania możemy odpowiedzieć sobie wędrując owym szlakiem.
NIEZWOJOWICE
Gospodarstwo ekologiczno-edukacyjne PSZCZÓŁKI
„A teraz idź Waść spać, a napij się Waść wprzód! Co Waść wolisz: petercyment czy miód dobry?”
Powiedziałem, że wolę miód, bom wiedział, że dobry bardzo. Rzecze on: „Dobrze; i ja też miód piję, bo mi się bardzo udał.”
Jan Chryzostom Pasek, „Pamiętniki” rok 1662
Naszą trasę ułożyliśmy w półksiężyc, rozpoczynając podróż od miejsca wysuniętego najbardziej na północ. Terytorialnie to już prawie ziemie Świętokrzyskie, ale na szczęście nadal Małopolska. Mijając Proszowice wjechaliśmy na obszar typowo rolniczy o rzadkim zalesieniu. Uwierzcie zupełnie inny świat! Przyzwyczajeni do gęsto zabudowanych miejscowości w około Krakowa, tereny lekko pofałdowanej Wyżyny Miechowskiej zachwycają ciszą i spokojem. Tu też zaczęły się problemy z zasięgiem telefonów komórkowych, częściej mijaliśmy spacerujące po łąkach bociany niż ludzi, sklepu nie uświadczyliśmy przez kilkanaście kilometrów. To co widzieliśmy to obraz wsi, której dokładnie szukaliśmy. Niezmiennej od kilkudziesięciu lat, powiązanej z symbolem polskiego krajobrazu jakim były dwory.
W poszukiwaniu ciszy ubogaconej nieprzeciętnym smakiem trafiliśmy do Gospodarstwa ekologicznego „Pszczółki” prowadzonego przez panią Agnieszkę wraz z rodziną i przyjaciółmi. Jest to miejsce, w którym po przekroczeniu bramy, mieszczuchy mogą zaopatrzyć się w komplet smakowych i zmysłowych wrażeń. Lecz to dopiero początek znakomitej wizyty.
Nie jest to typowe gospodarstwo, choć wokoło rozciągają się owocowe sady, rybne stawy i pastwiska. 1977 roku tata pani Agnieszki kupił majątek z dworkiem, w którym niegdyś mieściła się wiejska świetlica. Początkowo państwo Królowie prowadzili na terenie obecnego gospodarstwa, firmę spożywczą, jednak po latach pracy postanowili przejść na emeryturę. Dzięki zamiłowaniu do pszczelarstwa i tematyki kościuszkowskiej, potencjałowi zacisznego miejsca, pasji oraz ogromnej historycznej wiedzy, powstało Gospodarstwo ekologiczno-edukacyjne „Pszczółki”. Naszym zdaniem nazwa wzięła się nie tylko od pszczół dostarczających główny produkt zagrody, to również bardzo trafne określenie gospodarzy, którzy w pocie czoła zbudowali coś wyjątkowego, unikatowego dla osób szukających staropolskich tradycji. Systematyczny rozwój, wdrażanie nowych pomysłów, zwiększanie wachlarza warsztatów, organizowanie plenerów malarskich o tematyce kościuszkowskiej i pszczelarskiej – wszystko to wpłynęło i wpływa na obecny stan miejsca.
Pszczoły w gospodarstwie pojawiły się w 2000 roku. Dzięki czemu obecnie w gospodarstwie „Pszczółka” na krótkich spotkaniach, czy to na warsztatach dowiemy się o pszczelarstwie praktycznym. Poznajemy tajniki tej wspaniałej, acz wymagającej tradycji.
Idylliczna wieś i gospodarstwo agroturystyczne nastawione jest na przyjmowanie dwóch rodzajów gości. Takich którzy upodobali sobie odpoczynek wśród natury, ciszy, którzy przyjeżdżają do gospodarstwa pospacerować po sadzie, wokół stawów, wśród małej zwierzyny. To przecież idealne miejsce dla mieszczuchów, którzy pragną całkowitego resetu. Tak na marginesie – znikomy zasięg sieci komórkowych naprawdę w tym pomaga. Oraz drugi typ gości, którzy szukają miejsc z wątkiem historycznym, edukacyjnym, którzy chcą spróbować „przygody pszczelarskiej”. Makieta „Bitwy pod Racławicami” z ponad trzystoma figurkami z drewna sosnowego, multimedialne spotkanie z historią Polski wraz z prezentacją obrazów z „Pana Tadeusza” oraz pisanie gęsim piórem, idealnie trafiają w gust drugiego typu odwiedzających. Tu nic nie robi się na siłę. Zajęcia prowadzone są z euforią, pasją którą łatwo się zarazić.
Także dzieci odnajdą tu swój raj na ziemi. Czekają tu na nie wielorakie warsztaty. Kiszenie ogórków, pieczenie chleba i rogalików, lepienie pierogów, zbieranie ziół, szukanie chrzanu w polu, czy przygotowywanie świeczek z pszczelego wosku jest przecież doskonałym doświadczeniem. To tak proste, a przecież dzięki tej prostocie fantastyczne. A co najważniejsze – nie ma tu mowy o zakupach w supermarkecie.
Pobyt w gospodarstwie działa jak magia – siedząc na dużym ganku przed domem, w towarzystwie małych kociąt, zajadając się pysznym sernikiem, malinami, poziomkami i wisienkami, właściwie zapominamy całkowicie o codzienności. Nie chcemy wracać, bo i po co? Chłoniemy pozytywną energię, bo na wsi wyzwalają się ugaszone przez miasto zmysły.
A to jeszcze nie wszystko! Gospodarstwo ekologiczno-agroturystyczne „Pszczółka” zapewnia programy edukacyjne realizowane na terenie obiektu. Suszenie śliwki, darcie pierza, spotkanie ze zwierzętami, wypiekanie chleba, łowienie karpia, warsztaty pszczelarskie oraz salon poezji „Pan Tadeusz” i „Racławice”. Gospodarze obiecują, że to nie koniec pomysłów, a wachlarz programów związanych z tradycją małopolskiej wsi z każdym rokiem będzie jeszcze bogatszy. I na to bardzo czekamy!
ZALIPIE
Kwieciste malowidła i „Gościna u Babci”
„I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę,
Jako chorągiew na prac ludzkich wieży,
Nie jak zabawkę ani jak naukę,
Lecz jak najwyższe z rzemiosł apostoła
I jak najniższą modlitwę anioła.”
Cyprian Kamil Norwid, „Promethidion” rok 1851
Dosłownie 50 km od Niezwojowic w kierunku Tarnowa, między Dabrową Tarnowską, a Starym Korczynem położona jest jedyna taka w regionie wieś – barwne Zalipie. Nie jechaliśmy tam pierwszy raz. Powróciliśmy, bo w miejsca magiczne uwielbiamy wracać. A Zalipie jak najbardziej do takich się zalicza! Folklor i tradycja biją z każdego zakamarka tej magicznej wioski. Ta zrodziła się ponad wiek temu i dzięki zaangażowaniu pokoleń, tradycja malowania chat przetrwała do dzisiaj.
Skąd wzięły się kolorowe dzieła na ścianach domów w Zalipiu? Powód okazuje się dość praktyczny. Początkowo w zamieszkiwanych chatach używano otwartych palenisk, nieco innych niż późniejsze piece. Ta technika nie do końca sprawdzała się w domach z otworem w powale. Gęsty dym powoli snuł się ku górze, okopcając i smoląc ciemne ściany. Kochające czystość i ład kobiety postanowiły interweniować i czarne ściany chat „packowały” białymi kleksami. Domowym sposobem przygotowywały materiał do bielenia – skruszony wapień mieszany z wodą. Kreatywne niczym Nikifor Krynicki, gospodynie brały to co miały pod ręką, a z czasem na bezkształtne kleksy na ścianach ewoluowały w białe kwiaty. W XIX wiecznej architekturze wiejskich chat pojawiły się w końcu kominy. Te rozwiązały problem szalejącego po izbach dymu. Jednak mieszkanki Zalipia nie zrezygnowały z upiększania swoich domostw. Za co im chwała. Białe, wapienne ściany zyskały kolorowe kwiaty. Skrzynie, meble, piece i sufity również stały się „płótnem” dla wiejskich artystek. Praktyczny obowiązek przerodził się w ciekawe zajęcie i prawdziwą pasję, a te w tradycje. Wzbogacające wystrój niewielkich, drewnianych domów malowane kwiaty, zaczęły pojawiać się na ścianach zewnętrznych, bo tych w środku już brakowało. W Zalipiu kultura malowania stała się tak popularna, że malowano dosłownie wszystko, na czym można było malować. Płoty, studnie, ściany budynków gospodarczych, a nawet psie budy. Tak prezentowała się geneza niespotykanego w innych częściach Polski folkloru.
Warto wspomnieć o pani Felicji Curyłowej, kobiecie instytucji, która mocno działała na rzecz Zalipia. Promowała niezwykłą tradycję malowania chat w kraju i na świecie. To dzięki zaradnej gospodyni, do Zalipia zaczęli zjeżdżać turyści. W 1948 roku zorganizowano konkurs „Malowana chata”, który początkowo był pretekstem do podniesienia morali po krzywdzie, jaką mieszkańcy regionu ponieśli podczas II wojny światowej. To jeden z najstarszych konkursów działających nieprzerwanie na terenach Polski. Specjalna komisja wizytuje zagrody w poszukiwaniu najładniej wymalowanych chat, a wyniki konkursu ogłaszane są w pierwszą niedzielę po Bożym Ciele. To też kusi kolejne pokolenia mieszkańców do utrzymywania jakże cennej i unikatowej tradycji swojej kolorowej wioski.
Przekraczając granicę Zalipia możemy poczuć się w pewnym sensie jakbyśmy zawitali do jednego z wielu skansenów, a wieś absolutnie skansenem nie jest. Ludzie tu normalnie mieszkający, ba, są bardzo życzliwi dla przyjezdnych, chętnie zapraszają do swoich domów, chwalą się ręcznie malowanymi dziełami. Co poniektórzy dzielą się historią swoich dziadków i pradziadków, od których wszystko się zaczęło. Jest też i miejsce, w którym można spędzić więcej niż kilka godzin. Gospodarstwo agroturystyczne „Gościna u Babci”. Położone jest ono w samym sercu Zalipia. Podobnie jak w przypadku malowanych domów, i tu witają nas liczne polichromie na ścianach i płotach gospodarstwa. Największym walorem tego miejsca jest niezaprzeczalnie pierwotny wygląd ponad osiemdziesięcioletniej chaty. Wiejski dom należący do rodowitej mieszkanki Zalipia, a także bogato wyposażona 130-letnia kuźnia, czy tradycyjna kuchnia z pysznymi, wiejskimi potrawami. Państwo Krokowie organizują swoim gościom rozmaite warsztaty. Głównie te artystyczne z tradycyjnego sposobu malowania kwiatów i produkcji regionalnych wycinanek. Oczywiście w zalipiańskim, niepowtarzalnym stylu, spotykanym tylko w tym regionie.
Pani Maria z chęcią przygotuje podróżnikom domowy rosół z kury czy pierogi z kapustą. Powracający smak dzieciństwa, autentyczny i budzący miłe wspomnienia to piękne miejsce jest zasługą wielu osób, które poprzez zamiłowanie do malarstwa wpisały się bezpowrotnie w karty historii Małopolskiej wsi. Cudownie, że tradycja w XXI wieku jest ciągle żywa i przybiera nieskończoną paletę kolorów.
BOBOWA
Gospodarstwo i sklep KORONKARNIA
„Co głupiemu po koronkach, kiedy powiada, że to same dziury?”
Andrzej Cinciała, rok 1885
Tym razem przenosimy się do intrygującego miasta, w którym odnajdujemy tradycję o znamionach wiejskich, a ta zabiera nas w zupełnie inny wymiar. Bardziej szlachetny, wręcz ekskluzywny wymagający zręczności i cierpliwości, ale przede wszystkim talentu. Koronki przez setki lat uchodziły za najcenniejsze wyroby dekoracyjne. Nie do końca znane jest miejsce powstania pierwszych typowych koronek, choć uważa się że te przywędrowały do Europy z starożytnych Chin lub Egiptu. Tam pierwotnie pojawiały się koronki wiązane, spotykane przy wytwarzaniu sieci rybackich. Tak banalna rzecz, po raz kolejny dowodzi, że to co piękne powstawało początkowo z potrzeby funkcjonowania, a później przeradzało się w sztukę. XIX-sto wieczna Europa rozpoczęła masową produkcję koronek różnych stylów, jednak maszynowe wytwórstwo nie było w stanie dorównać ręcznie wykonywanym tkaninom. Dlatego koronczarstwo nadal cieszy się ogromnym zainteresowaniem, a rzemiosło to jest ciągle żywe i praktykowane z pokolenia na pokolenie. Bo jest to tradycja nierozerwalnie połączona z rozwojem sztuki sakralnej i dworskiej, której nie nauczymy się z poradników czy Internetu. Jest to tradycja, która wymaga ścisłej symbiozy pomiędzy dobrym uczniem i doskonałym nauczycielem.
Udaliśmy się więc do Bobowej. Niewielkiej miejscowości w powiecie Gorlickim, położonej nad rzeką Białą, która słynie z utrzymywania tradycji produkcji koronki klockowej. By nie szukać informacji na własną rękę, spotkaliśmy się z panią Ewą – doskonałym źródłem wiedzy koronkarskiej i tego specyficznego odłamu jakim są koronki klockowe.
W Bobowej przez równe 100 lat funkcjonowała Krajowa Szkoła Koronki, a tą zamknięto w 1998 roku ze względu na zanikające zainteresowanie i nabór do szkoły. Nie założono by jednak szkoły pod koniec XIX wieku gdyby nie fakt, że na tych terenach koronką klockową interesowano się już blisko 200 lat. Ta nie wzięła się znikąd. Była tradycja, byli nauczyciele, byli i uczniowie. Doskonały grunt, na którym zbudowano zagłębie koronki klockowej. W między czasie, po wojnie powstała nawet spółdzielnia „Koronka”, cepelia którą również po pewnym czasie zamknięto. W rozmowie doszukujemy się głównych przyczyn upadku koronkarstwa na przełomie XX i XXI wieku. Głównymi czynnikami była bardzo słaba promocja tradycji, nieumiejętność przemianowania działalności z rękodzieła na sztukę. Uczniów szkoły kreowano na rękodzielników, a wystarczyło by wzorem uczelni takich jak krakowska Akademia Sztuk Pięknych – kształcić artystów umiejętnie promujących wyjątkowy fach. Tak się jednak nie stało. Szkoła i cepelia z potencjałem na jakiś czas poszły w zapomnienie, a unikatowa sztuka tworzenia doskonałych dla oka dzieł zeszła na kilkanaście lat do „podziemia”. I dzięki Bogu! Że nie zniknęła z map Małopolski.
Odrodziła się ponownie wracając do Bobowej z podwójnym uderzeniem. Do tego stopnia, że we wrześniu organizowane są festiwale koronki klockowej. Przyjeżdżają do Bobowej wybitni artyści z całego świata, promujący tradycyjne rękodzieła, drukowane są katalogi z takimi koronkami, że wyskakiwały nam oczy z zachwytu i niedowierzania, że coś takiego można zrobić własnymi rękami. Panią Ewę – mistrzynię koronkarstwa określamy zresztą gwiazdą Koronki Klockowej. Kilkukrotnie zdobyła pierwsze miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Koronek Klockowych w Bobowej, prezentuje swoje umiejętności i wiedzę na międzynarodowych festiwalach w całej Europie od Portugalii po Rosję. Została wybrana najszybszą koronczarką podczas przeglądu w Finlandii! Świat „Koronkarni” zupełnie odwrócił nasze wyobrażenie o koronce, która bardziej kojarzyła się nam z obrusami, jakimiś serwetkami czy przewiewną odzieżą. Cóż, człowiek uczy się całe życie.
W sklepie, który od niedawna prowadzi Pani Ewa wraz z mężem Grzegorzem, doskonałym stolarzem – na wystawie znajdują się takie rzeczy, że na dobra sprawę czujemy się bardziej jak w galerii sztuki niż w sklepie. Koronkowa biżuteria, ozdoby świąteczne, naszyjniki, zakładki do książek, chusty, szale, zawieszki na okna czy bożonarodzeniową choinkę… Ileż z tej koronki można stworzyć! Fantastyczne miejsce nawet laik może nauczyć się tej trudnej sztuki i to w ciągu kilku dni pobytu w gospodarstwie państwa Szpili. Czyż nie jest to wystarczająca zachęta żeby tu przybyć?
Nie omieszkaliśmy spróbować. Basia zapragnęła nauczyć się ruchów koronkarskiego rzemiosła, a te wcale nie wyglądały banalnie. Powiedzenie „proste jak budowa cepa” nie miało tu absolutnie racji bytu. Ku zaskoczeniu cierpliwej nauczycielki i po kilkunastu podejściach plątających się klocków na specjalnie przygotowanym zaczął pojawiać się wyrysowany na szablonie wzór. Wspólnie uznaliśmy, że to nie mogło być pierwsze spotkanie Basi ze sztuką koronki klockowej. Ale przecież może to być wrodzony talent.
To właśnie od drewnianych klocków oplatanych cienką nicią wzięła się nazwa Koronki Klockowej. Koronka powstaje zawsze na podstawie wcześniej wyrysowanego wzoru, który rodzi się w głowach kreatywnych koronczarek. Rzemiosło to wymaga na pewno precyzyjności, pomysłowości, cierpliwości ale także znajomości podstaw wszystkich ściegów koronkarskich. A tą wiedzą na swoich kilkudniowych warsztatach dzieli się Pani Ewa. Przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski. Są tacy, którzy co roku wracają by doskonalić swoje umiejętności, zdarzają się i też egzotyczne odwiedziny – nawet z dalekiej Japonii. Szczególnie japonki upodobała sobie bobowska tradycję. Podczas wizyty w Gospodarstwie „Koronkarnia” dowiedzieliśmy się czym jest płócienko, siekanka czy girlandka. Wykonaliśmy (no może nie tak do końca) własnoręcznie część wzoru techniką klockową. Zaopatrzyliśmy się w małe pamiątki, które można zakupić bezpośrednio w sklepie, ale co najważniejsze poznaliśmy historię unikatowej tradycji, z której Bobowa słynie, a która mamy nadzieję jeszcze mocniej wypromuje koronkarski region. Dzięki zainteresowaniu coraz szerszego grona, nie tylko z okolic, ale też wielu turystów z Europy, mieszkańcy zauważyli że powrót do unikalnych korzeni sprzyja rozwojowi miejscowości. Nie dziwi więc, że w oknach, na ścianach domów, w ogrodach można dostrzec pojawiające się symbole koronki klockowej. Zainteresowanie tym rzemiosłem powraca, a Bobowa staje się coraz bardziej widoczna na mapach krain z dziedzictwem kulturowym.
ROPA
Brama Beskidu Niskiego GOŚCINIEC DWORSKI
„Między wszystkiemi własnościami ludzkiemi, i tę,
mają ludzie z natury attrybuta, że się w smakach różnych kochają,
nie tylko z apetytu, ale też z biegłości, umiejętności i wiadomości.”
Stanisław Czarnecki, „Compendium ferculorum”
Przedostatni punkt naszej podróży to osobliwy smak i ciekawa historia. W XV wieku okolica zasłynęła z pokładów złota, rud żelaza i drogocennych kamieni. Te ściągały poszukiwaczy skarbów z odległych terenów Galicji, którzy chcieli osiedlić się w malowniczych górach. Nikt wtedy jeszcze nie sądził, że tak cenne kamienie sprzyjają występowaniu jeszcze cenniejszej ropy. W 1530 roku bankier królewski Bony Sforzy i Zygmunta I Starego natrafił na ropę naftową, która doszczętnie zniszczyła jego kopalnię. Dopiero w XIX wieku Ignacy Łukasiewicz odkrył przydatność ropy naftowej do celów gospodarczych. W sąsiadującej z rodzinną wsią Mateusza Męciną, wsią Klęczany, założył on pierwszą rafinerię, a dzięki wydobywanej tam ropie produkował naftę, smary, oleje i asfalt. W Ropie również rozwinął się przemysł naftowy, który znacznie podniósł status mieszkańców. Wydobycia ropy zaprzestano dopiero na skutek ogromnej powodzi pod koniec XIX wieku, wtedy kopalnia uległa zalaniu. Jednak nie dla ropy przyjechaliśmy do… Ropy
Naszym celem był staropolski dwór, nazywany przez niektórych Bramą Beskidu Niskiego, zamieszkiwanego przez nieco tajemniczych Łemków. Pojechaliśmy tam, by posmakować tradycyjnej, regionalnej kuchni. Choć historia ma tu także spore znaczenie. Pierwsze wzmianki o dworze obronnym pochodzą z końca XVI wieku. Aczkolwiek późniejsze dzieje dworu to liczne zmiany właścicieli i różne losy posiadłości. Na przestrzeni dziejów dwór raz popadał w ruinę, a innym razem prezentował swą świetność. Dopiero w XVIII wieku właściciel Ropy, hrabia Siemieński podarował splądrowany dwór swojemu synowi Stanisławowi, a ten zrealizował plan odbudowy sponiewieranych budynków. Wykorzystując istniejące mury postawił rezydencję dworską w stylu barokowo-klasycystycznym.
Oficyny oraz lamus powstały na początku XIX wieku i stanowiły zaplecze kuchenne i gospodarcze dla odbywających się w dworze przyjęć, biesiad i rodzinnych spotkań. Do wspaniałego dworu przybywała sama śmietanka towarzyska. Spędzali tu czas między innymi Ignacy Łukasiewicz czy premier Eugeniusz Kwiatkowski. W związku z tym kuchnia dworska musiała być na najwyższym poziomie, rozsławiając region w najdalszych zakątkach Galicji.
I tak jak już zostało wspomniane, to kuchnia dworska właśnie i karpacka przyciągnęła nas do „Gościńca Dworskiego”, który to znajduje się na drodze prowadzącej z Grybowa nad Jezioro Klimkowskie. W otoczeniu gór, w pobliżu drewnianego kościółka św. Michała Archanioła z XVIII wieku, przy krzykach bażantów spróbowaliśmy tradycyjnego jadła. Ważnym składnikiem kuchni dworskiej i staropolskiej były wszelakie mięsiwa lecz również różnego rodzaju kasze, potrawy mączne, takie jak kluski, łazanki, racuchy czy placki ziemniaczane. Oczywiście najgorętszym przysmakiem sięgającym ponoć XIII wieku, były pierogi, a te przywędrowały na nasze tereny z dalekiej Rusi. Oczy chciały spróbować wszystkiego, ciało już niekoniecznie. Nasz wybór padł więc na karpacki żurek na żytnim zakwasie, pierogi dworskie z mięsem i chrupiącymi skwarkami oraz bieszczadzkie placki ziemniaczane z czosnkiem niedźwiedzim. Intrygującym i przyciągającym pomysłem była sama karta menu – Smakowity Dworski Kurier. Coś na wzór starej gazety, z artykułem na pierwszej stronie „Czy Ropa kryje wielki skarb?”. Oczywiście, że kryje. Ależ to była uczta!
Obecni właściciele dworu po wielu latach starań przywrócili miejscu jego pierwotny stan. Choć sam dwór nadal jest jeszcze zamknięty, teren wokół budynków jest ciekawym miejscem na odpoczynek. W pobliżu znajduje się otwarty park miniatur z obiektami sakralnymi, miniaturowymi kościołami i cerkwiami. W sąsiedztwie parku miniatur oraz dworu pojawiły się „Ogrody dworskie”. Bardzo przyjemne miejsce, szczególnie dla rodzin z dziećmi. W zwierzyńcu spotkacie bażanty, kury, gęsi a nawet pawie. Kilka kroków dalej winnicę karpacką, ogród skalny, wozownię i ogród wiejski. Na terenie parku jest też drewniany młyn, kuźnia i wielkie szachy, w które jak kto potrafi można zagrać na świeżym powietrzu. Doskonałe miejsce na wypoczynek z dala od miejskiego zgiełku, szczególnie, że do dyspozycji odwiedzających oddano również pokoje gościnne. W pomieszczeniach dowiemy się wszystkiego o historii i tradycji tego niesamowitego regionu, który szczyci się drewnianymi kościołami, cerkwiami i dworami. Na ścianach restauracji znajdują się elementy dekoracyjne, głównie bele drewniane i kamień oraz obrazy, zastawy ceramiczne i figurki.
Będący jeszcze kilkanaście lat temu w kompletnej ruinie, dziś dwór i jego otoczenie stały się doskonałym przystankiem dla szukających spokoju u podnóża karpackiego szlaku. Klimat dawnej Galicji, początków czasów wydobycia ropy naftowej oraz ogrom prac jakie wykonali obecni właściciele powoduje, że chce się po raz kolejny przyjechać na dłużej do Ropy. Serdecznie dziękujemy takim osobom, które z własnych środków dążą do odbudowy perełek naszej kultury i tradycji. A dzięki swojej pasji i zaangażowaniu zarażają tym przyjezdnych. Trzymamy kciuki by w kolejnych latach to miejsce jeszcze mocniej związało się z tożsamością regionu, a w obecnie zamkniętym dworze pojawiło się coś na wzór muzeum regionalnego, bo historia tych terenów jest tak bogata, że i taki dwór to za mało!
MARCÓWKA
Między zbójami, a tatarami „Bacówka u Harnasia”
„Już był w pół drogi, kiedy znowu pędzący konny oddział za sobą posłyszał,
a byli to Tatarzy: policzki wydęte, oczy małe, wklęsłe,
migające spoza płaskiego czoła, czapki kosmate, łuki napięte, strzały zatrute.”
Antoni Józef Gliński, „O chciwcu z kwiatem paproci i o skarbie zaklętym.”
To prawdopodobnie najprzyjemniej spędzony czas, w trakcie naszych podróży w poszukiwaniu tradycji wiejskich. Do położonej w okolicy Suchej Beskidzkiej Marcówki udaliśmy się nieco większym gronem, na spotkanie z Panem Stanisławem. Gospodarzem kompleksu „Bacówka u Harnasia”. Już sama myśl o spotkaniu z prawdziwym haaaarnasieem, wzbudzała w nas niemałe emocje. Kompleks pana Stanisława i jego rodziny leży w przepięknym, malowniczym miejscu, na ponad 2,5 hektarowym zboczu góry z doskonałym widokiem na Beskid i królującą nad wszystkimi Babią Górę.
Zespół drewnianych budynków tworzą 3 chaty mieszkalne, drewniana bacówka z początków XIX wieku, drewutnia, kuźnia, koziołkowa chata. Cały obiekt wyposażony jest w stylowe kamienno – drewnianą kuchnie, pokoje noclegowe, grill oraz… niesamowite widoki. To szczególnie dla nich powinno się do Harnasia przyjeżdżać. Jest jeszcze drugi powód, dla którego sądzimy, że ludzie z całej Polski odwiedzają niewielką Marcówkę. To opowieści o zbójach i tatarach, do których gospodarz ma smykałkę. W ciągu kilku godzin pobytu w gospodarstwie dowiedzieliśmy się wielu historii związanych z prawdziwymi zbójami, opowieści o garbowaniu skóry, o jeńcach tatarskich osadzonych w pobliskich Zembrzycach przez króla Jana. Nie prawdą jest, że na ternach makowskich działalność swoją prowadził Janosik. Ale chyba tą legendę już jakiś czas temu ktoś obalił, jakoby sam Juraj Janošik nigdy na ziemiach Polskich nie wojował. Według opowieści w Beskidach Zachodnich wielu zbójników napadało na bogatych, a zrabowane majątki rozdzielali między a biednymi mieszkańcami. Z polany, na której przysłuchiwaliśmy się gawęd i przekazów regionalnych, widać Górę Makowską. Wcześniej nazywana Górą Szubieniczną, jako że to właśnie na jej szczycie skazywano na śmierć, poprzez powieszenie pojmanych zbójników.
Wszystko to co zbudował pan Stanisław wynika z „bacowskiej” pasji do kultury górali beskidzkich. Od lat, miłośnik i zapaleniec pasterstwa zajmował się przydomową hodowlą owiec, a za cel obrał sobie promowanie zwyczajów i działalności pasterskiej górali. Tematyka ta cieszy się nadal wielkim zainteresowaniem, mimo że czasy wielkich hal, zupełnie niezamieszkałych po stronie Polskiej, już bezpowrotnie minęły.
Bacówka pana Stanisława zbudowana w 1882 roku znajduje się we wsi Marcówka pod szczytem góry Chełm (603 m. n. p. m.). Teren jest w znacznej części otoczony wielkimi zespołami leśnymi, co pozwala na organizacje ciekawych wypadów survivalowych, podchodów nocnych, czy pieszych spacerów po okolicznych szlakach. W samej „Bacówce” znajduje się wiele tradycyjnych narzędzi i przedmiotów codziennego użytku, które poprzez swój niepowtarzalny klimat przypominają o historii i kulturze specyficznego regionu górali makowskich. Dla gości przyjeżdżających w małych grupach, ale również i dla dzieciaków z odbywających się w pobliżu kolonii lub zielonych szkół kompleks edukacyjny proponuje rozmaite zajęcia praktyczne. Własnoręcznie można w wielkim piecu chlebowym upiec placki pasterskie, tak zwane moskole, chleb a nawet pizze o aromatycznym zapachu naturalnego drzewa. To tak naprawdę przejście przez kilka etapów działalności zagrody edukacyjnej. Goście obrabiają zboże, mielą je na wielkich żarnach, łowią żabki z pobliskiego stawku, które później umieszczają w specjalnie przygotowanych terrariach. Szukają tataraku, pałki wodnej czy cudownie kwitnących kaczeńców. Przy odrobinie szczęścia mogą znaleźć padalca, salamandrę, kumaka górskiego czy jaszczurkę zwinkę. Goście poznają też tajemniczą recepturę wyrabiania oscypków, oraz zobaczą pokaz kowalstwa.
Ci nieco starsi mogą też spróbować swoich sił w zbójnictwie i tatarskim strzelaniu z łuku. Zbójnicki zwyczaj atakowania wroga poręczną siekierką z odległości kilku metrów, czy strzelanie z głośnej strzelby to frajda nawet dla tych dorosłych i poważnych turystów.
Wystylizowane wnętrza drewniano-ceglanych chat z XVI wieku w których można spędzić weekend. Pokaz ginących zawodów, zwyczajów i obrzędów, a ponad wszystko bliskie sąsiedztwo dzikiej przyrody, mocno zachęcają do odwiedzin w Gospodarstwie edukacyjnym „Bacówka u Harnasia”. Jednak nie było by tego gdyby nie charyzmatyczny i zaangażowany gospodarz, od którego wręcz bije chęć pokazywania swojego świata. Świata tradycji i kultury naszych pradziadów.
Nasza wędrówka po miejscach z tradycją dobiega końca. Kultura ludowa, a w rzeczywistości wracający do łask folklor i sztuka charakterystyczna dla społeczności zamieszkującej tereny wiejskie staje nam się o wiele bliższa. Zderzenie wielu kultur doprowadziło do wytworzenia na tych terenach odrębnych zwyczajów, a wzmacniane przywiązaniem i pasją dziedzictwo przetrwało do dziś. Dzięki zaangażowaniu pojedynczych osób, instytucji i urzędów, my jako mieszkańcy Małopolski, ale też i turyści z całego świata możemy smakować tej nieprawdopodobnej historii. Przekazywanej na swój sposób, zawsze indywidualny i oryginalny.
Szlak Małopolskiej wsi z tradycją dostępny jest na stronach Małopolskiej Organizacji Turystycznej oraz w aplikacji mobilnej VisitMalopolska. Gorąco zachęcamy do zapoznania się z narzędziami, które pozwolą Wam ułożyć plan, spakować plecak i z łatwością odkryć Małopolskę, w ciągu jednego dnia, przez weekend, podczas urlopu, na wakacjach.
Link do strony visitmalopolska.pl > > > TUTAJ
Link do aplikacji VisitMałopolska > > > TUTAJ
Jest to jeden z trzech artykułów promujących podróże po Małopolsce. Jeżeli podobał Ci się materiał, poleć go swoim znajomym. Dzięki Tobie Szlak Małopolskiej Wsi z Tradycją na stałe zapisze się w wędrówkach podróżników. Wpis zrealizowany dla Województwa Małopolskiego na zlecenie Małopolskiej Organizacji Turystycznej, oraz Odkryj Małopolskę w ramach akcji wspierającej nową aplikację #VisitMałopolska wraz z nową stronę www.visitmalopolska.pl, do której gorąco zachęcamy.
Sfinansowano z budżetu Województwa Małopolskiego w ramach realizacji powierzonego zadania pn. „Utrzymanie trwałości i rozwój Małopolskiego Systemu Informacji Turystycznej „MSIT” w latach 2018-2020”.
#VisitMałopolska #OdkrywamyMałopolskę
ODWIEDŹ NAS NA FACEBOOK’U 😉
INSTAGRAM JEST CAŁKIEM NA BIEŻĄCO Z NAMI 😉